Nasz klub łódkowy zaplanował wodowanie i zamówił dźwig na pierwszą sobotę maja. W kwietniu pogoda była jeszcze niezbyt dobra - w nocy zdarzał się lekki mróz, czasem śnieg popadał. Mieliśmy w sumie dwa weekendy dobrej pogody przed wodowaniem, więc zdążyliśmy nałożyć kilka warstw epoxy w miejscu, gdzie farba odpadła z kilu, zamontowaliśmy impeller i sprawdziliśmy, że silnik odpala (co za ulga! w dniu wodowania też odpalił, mimo że temperatura powietrza wynosiła wtedy 5 stopni, co silnikom diesla nie pomaga).
Wodowanie miało zacząć się o 9 rano, a nasza łódka stała pierwsza z brzegu, więc nie było wiadomo czy będziemy pierwsi, czy ostatni. Przyjechaliśmy na miejsce kilka minut przed czasem, ale dźwig już wtedy pracował - zaczął podnosić łódki od drugiego końca naszej zimowej grupy. Dla nas to lepiej, bo zdążyliśmy jeszcze powiązać liny pod przygotowane wieczór wcześniej klocki (przy ściąganiu łódki na zimę znajomy z klubu, który ma taką samą łódkę, pożyczył nam swoje; klocki podkłada się pod pasy transportowe, żeby nie obcierały gumy na brzegu łódki).
[Dźwig]
Myśleliśmy, że będziemy wodowani po południu, bo nie dość, że dźwig zaczął od drugiego końca, to jeszcze traktor podwoził łódki zimujące na przyczepach kawałek dalej. Wszystko jednak szło tak sprawnie, że na wodzie znaleźliśmy się jeszcze przed lunchem.
[W oczekiwaniu na wodowanie]
[Montaż pasów do transportu]
[Pasy zapięte, można podnosić]
[W drodze na wodę]
Teraz jeszcze nas czeka olejowanie i lakierowanie elementów drewnianych (część zrobiliśmy w poprzedni weekend), czyszczenie pokładu (znowu jest brudny, bo nie zmienialiśmy butów wchodząc na łódkę), masztowanie i montaż żagli. Więc za 2 tygodnie powinniśmy już być gotowi do pływania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz