wtorek, 23 sierpnia 2022

Ålandia - Jurmo

Na Jurmo mieliśmy spotkać się z resztą ludzi z naszej grupy. Niestety przy Isokari, gdzie nocowali, bardzo mocno wiało, więc zdecydowali się zostać tam jeszcze jeden dzień. Nasza droga z Uusikaupunki do Jurmo była bardziej osłonięta, więc my wyruszyliśmy w drogę.

[Białe kammiene wieże jako punkty orientacyjne]

[Mijany statek]

Wiatr był słaby, a do tego trochę fal prosto w dziub, więc trochę bujało i chlapało przez całą drogę. W książce z informacjami o portach pisało, że ten w Jurmo jest wystawiony na południowy wiatr. My popatrzyliśmy na mapę i stwierdziliśmy, że to chyba nie jest jakiś duży problem, bo wokół jest gęsto od wysp, więc nie powinno być źle. A trzeba było zaufać doświadczeniu autorów przewodnika zamiast zdawać się na swoje przeczucia! Łódkę przycumowaliśmy przy betonowym nabrzeżu i, jak zwykle, przyczepiliśmy fendery. Niestety, nocą wiatr tak nami bujał, że fendery wyskakiwały ze swoich miejsc między łódką a nabrzeżem i łódka tarła o beton - na szczęście tylko gumowym brzegiem, ale było to baaaardzo głośne. Kilka razy w nocy chodziliśmy obniżać i wciskać fendery na ich miejsce, ale to pomagało tylko na chwilę.

[Zacumowani na noc]

[Kolacja - pulpety z puszki i ziemniaki z proszku]

[Lokalny prom]

Gdy wieje, nawet nie szczególnie mocno, różne elementy łódki wydają dźwięki. Fale chlupiąco uderzają o ściany, które są zaraz koło twojej głowy. Fendery - o ile nie mają materiałowych pokrowców - skrzypią. Naciągnięte liny wydają dźwięki jak w instrumentach strunowych, a te nienaciągnięte obijają się o twarde elementy łódki. Każdy musi wypracować sobie system uciszania elementów jego łódki, bo to przeszkadza nie tylko jemu ale też sąsiednim łódkom.

Na Jurmo są hodowane szkockie długowłose krowy, z których mięso można kupić w lokalnym sklepie. Niestety żywe krowy widzieliśmy tylko z daleka.

Poza dużą ilością zieleni na wyspie jest też mały sklep z mini restauracją, hostel, kilka domów i przystań dla lokalnych promów.

[Plan wyspy]

[Sklep z rękodziełem]

[Droga na plażę]

[Strach na turystów]

[Spacer po wyspie]
    

Informacje o Jurmo

poniedziałek, 8 sierpnia 2022

Żaglówką do Finlandii

Gdy zimą rozmawialiśmy o letnich wakacjach, wiedzieliśmy już, że będziemy chcieli je spędzić na łódce. Patrzyliśmy na różne trasy, ale głównie na takie, gdzie można by było popływać od portu do portu, niezbyt długie odcinki. Opcja odwiedzenia Ålandii wydawała mi się nieco szalona, ale braliśmy ją pod uwagę w wersji 'popłyńmy do miasta Mariehamn, a jak będzie nam dobrze szło, to może dopłyniemy do Finlandii'.

Archipelag Ålandii to wyspy położone między stolicą Szwecji i Finlandii. Oddzielają morze Botnickie od Bałtyku. Formalnie jest to część Finlandii, ale ma swoją flagę i wszyscy mówią tam po szwedzku (poza tym, że mówią też po fińsku; w kontynentalnej Finlandii oba języki są urzędowe, ale moje doświadczenie jest takie, że łatwiej porozumieć się tam po angielsku niż po szwedzku).

W czasie wiosennych porządków w naszym klubie łódkowym rozmawialiśmy ze Stefanem, który chciał zorganizować grupową klubową wyprawę do Finlandii i Ålandii. Mnie ta opcja trochę przerażała - bo przecież do tej pory pływaliśmy tak, że zawsze ląd było widać, były inne łódki w okolicy, a teraz mielibyśmy płynąć po otwartym morzu, na dodatek nocą! Niemniej towarzystwo doświadczonych ludzi trochę mnie uspokajało i pozwoliło poczuć, że będziemy mieli wsparcie, więc będzie łatwiej; nawet jeśli o czymś sami nie pomyślimy, to inni zwrócą na to uwagę. Dobra okazja, żeby się czegoś nauczyć. Tak dołączyliśmy do grupy.

Im bliżej wyjazdu, tym bardziej intensywne były przygotowania - kupiliśmy stroje na deszcz i niską temperaturę, SUPa zamiast pontonu (wydawał się mniej problematyczny w trzymaniu na łódce, w praktyce okazało się, że w jedynym miejscu, gdzie się u nas mieści, blokuje widok i przejście z jednej strony łódki), zapasowe szekle, linę i grab baga (torbę do ewakuacji, w której znalazły się m.in. nóż, paszporty, krem z filtrem, czekolada i żyłka z haczykami do łowienia ryb). Pierwszy tydzień urlopy spędziliśmy jeżdżąc po sklepach przygotowując się do wyjazdu. Wcześniej, bo 3 tygodnie przed wyjazdem, zamówiliśmy mapy - trzeba było je sprowadzać z Finlandii, przy czym sklepy z mapami miały jedynie fińską wersję językową bez opcji zmiany języka chociażby na angielski. Papierowe mapy (elektroniczne mieliśmy - zarówno na nawigacji na łódce jak i w aplikacji na telefonach) przyszły w ostatniej chwili, odbieraliśmy je rano w dzień wyjazdu - poczta jest na stacji benzynowej, która otwiera się 1.5h przed otwarciem poczty, ale pani z obsługi zrozumiała sytuację i wydała nam paczkę wcześniej.

To, że nasza łódka będzie najwolniejsza, było wiadomo od początku. Motorożaglówki nie są specjalnie dobre ani jako żaglówki ani jako motorówki. Maksymalna prędkość, jaką my możemy osiągać to 6 węzłów; żaglówki innych uczestników mogą pływać po 8-9 węzłów. Po kilku godzinach od wystartowania z naszego portu straciliśmy wszystkich uczestników nie tylko z zasięgu wzroku, ale nawet z zasięgu radia. Wcześniej mogliśmy słyszeć, jak próbowali zrobić kawę, ale za mocno bujało na falach.

[Wyruszamy w drogę]

Fale to ta rzecz, której najbardziej się obawiałam. Prognozy nie mówiły nic o burzach (na szczęście), ale niektóre modele pogodowe przepowiadały nawet 2-metrowe fale. I chyba takie były, bo w nocy widać było, że fala była wyższa niż nasza łódka od powierzchni wody do dachu. Dodatkowo okres fal (tak, to też podają prognozy) był dosyć krótki, więc łódką bujało mocno.

Później okazało się, że w takich warunkach nie tylko ja dostałam choroby morskiej, ale na każdej łódce była co najmniej jedna osoba z takim samym problemem. Ludzie z naszej grupy mówili, że na ogół morze jest dużo spokojniejsze, szczególnie gdy w nocy wiatr się trochę uspokaja.

W nocy niebo było zachmurzone, ale nie całkiem, więc nie zrobiło się też całkiem ciemno - zachód słońca przeszedł we wschód. W czasie, gdy było najciemniej, przekraczaliśmy TSS - taką morską autostradę dla statków transportowych, która znajduje się na granicy szwedzko-fińskiej. Po stronie szwedzkiej płyną statki na południe, a po fińskiej na północ. Mamy na łódce AIS - nadajnik i odbiornik - więc dostawaliśmy ostrzeżenia, jeśli płynęliśmy z kimś na kolizyjnym kursie; trzeba było wtedy zmienić prędkość albo kierunek poruszania się. Przy naszych prędkościach i dobrej widoczności było bardzo dużo czasu na reakcję, niemniej to, że człowiek był zmęczony, śpiący i chory mogło wpływać na podejmowanie decyzji.

[Najciemniejszy moment nocy]

Gdy następnego dnia zobaczyliśmy ląd trzeba było się ogarnąć i wywiesić na łódce gościnną flagę Finlandii. W porcie przywitali nas nasi znajomi z grupy - niektórzy dotarli nawet 6 godzin wcześniej niż my. Nam trasa zajęła 30 godzin głównie dzięki temu, że gdy wiatr słabł podnosiliśmy prędkość dodając do żagli trochę mocy z silnika.

[Finlandia]

Drugiego dnia nasza grupa, bez nas, wyruszyła na wyspę Isokari zobaczyć latarnię morską, a my zostaliśmy w Uusikaupunki (czy używając szwedzkiej nazwy - Nystad), żeby odzyskać siły. Ja w sumie dwie doby żyłam na niedużej ilości suchego chleba i wody. Dopiero trzeciego dnia odważyłam się zjeść kawałek pizzy, a czwartego dnia już mogłam zjeść normalne śniadanie. To doświadczenie spowodowało jednak, że przez całą resztę naszej podróży bardzo uważałam, żeby się przypadkiem nie najeść, jeśli po jedzeniu czekało nas pływanie.

[Informacja o sortowaniu śmieci, a na niej 'kartonki']


[Park wiatraków w Nystad]


[Pooki - restauracja z marynistycznym wystrojem]


[Nagrobek ze szwedzkim tekstem.
Groby z drugiej wojny miały już napisy po fińsku]