niedziela, 4 września 2016

Niewidzialna wystawa

Pierwsza Niewidzialna wystawa pojawiła się w 2007 roku w Budapeszcie. 4 lata później otwarto wystawę w Warszawie i Pradze, a 3 dni temu w Sztokholmie. Trwają przygotowania do wystawy w USA.

Największe wrażenie robi ciemna część wystawy, ale zanim wejdzie się do totalnie ciemnych pomieszczeń, można zapoznać się z alfabetem Braille'a, Braillową maszyną do pisania, grami dla niewidomych czy przyrządami ułatwiającymi życie.

[Moje imię zapisane alfabetem Braille'a]

[Ten kawałek plastiku pomaga sparować skarpetki w czasie prania]

Przewodnikiem po wystawie jest osoba niewidoma - i jest to niesamowita okazja, żeby zapytać o co tylko się chce! W mojej grupie (zwiedza się w grupach 8-osobowych) padło pytanie, czy nasza pani przewodnik używa smartfona i czy robi zdjęcia. Odpowiedź na oba pytania brzmi: tak. Dowiedziałam się również, że niektórzy niewidomi starają się ubierać w kolorowe i pasujące do siebie ubrania, chociaż zdarza się też, że kupują głównie czarne rzeczy, żeby nie mieć problemu z dopasowaniem do siebie kolorów. Niewidomym od urodzenia nie jest łatwo nauczyć się, co z czym dobrze wygląda, bo nazwy kolorów są dla nich tylko abstrakcyjnymi pojęciami.

Ciemna część wystawy to kilka pomieszczeń, w których nie widać absolutnie nic. Otoczenie poznaje się za pomocą słuchu (ulica, łódź), węchu (las) a przede wszystkim rąk. W pomieszczeniu z rzeźbami próbowaliśmy zgadnąć, jaka rzeźba jest przed nami - i nie było to łatwe... ktoś typował rzeźbę dziecka z dużą głową, ale przewodniczka wyjaśniła, że to Atlas z kulą ziemską. Łatwo dało się rozpoznać konia, kaczkę, ale już nie Sfinksa. Najtrudniejszym do przejścia pomieszczeniem była dla mnie ulica - trzeba było znaleźć słup, włączyć światło, przejść na drugą stronę i uważać na krawężnik; tam też weszłam w rower, bo znajdował się na nieoczekiwanej wysokości - prawdopodobnie osunął się przypięty do słupa. Największym problemem tam był hałas i otwarta przestrzeń - w pomieszczeniach zamkniętych można było iść wzdłuż ściany i spokojnie poznawać dane miejsce (wpadając ewentualnie na przewodnika albo współzwiedzających).

Na początku było po prostu ciekawie, ale mniej więcej w połowie zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie wiem, czy mózg tak bardzo starał się coś zobaczyć (nie było szans; to nie taka ciemność, do której po chwili człowiek się przyzwyczaja i może zobaczyć zarysy przedmiotów w swoim otoczeniu), czy po prostu się przemęczył próbując wyciągnąć jak najwięcej informacji dostarczanych innymi zmysłami.

Gdy wyszło się z ciemności na światło dzienne, to ono naprawdę porażało - czułam się, jakby mi ktoś w środku nocy świecił w oczy latarką. Dopiero po wyjściu można było też zobaczyć swojego przewodnika - gdy się wchodziło, czekał on już w ciemnej części. To też ciekawe - poznać człowieka na podstawie jego głosu, rozmowy z nim, a dopiero później zobaczyć, jak on wygląda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz