[Zestaw wakacyjny - kartka ślubna i gaz do samoobrony]
W Indiach na szczęście gaz się nie przydał, ale dodawał trochę odwagi. Chociaż bardziej odpowiednio byłoby powiedzieć, że odejmował strachu.
Na lotnisko odwoził nas nowy kierowca, ale zamówiony przez hotel, więc stwierdziliśmy, że powinno być bezpiecznie i planowałam schować gaz do bagażu rejestrowanego.
Cały dzień byłam pewna, że gaz spakowałam tak, jak chciałam.
Na lotnisku w New Delhi nadaliśmy bagaż rejestrowany i poszliśmy do kontroli osobistej. Najpierw prześwietlenie bagażu podręcznego, następnie bramki, a po nich kontrola osobista, w czasie której wykrywacz metali odnalazł w mojej kieszeni papierek po gumie do żucia. Tuż przed wejściem do samolotu przeszukanie plecaka, również standardowa procedura - pani wsadziła rękę do jednej i drugiej kieszeni plecaka - i odlot.
Interesująco zrobiło się w Monachium. Z racji przesiadki na terenie Schengen, musieliśmy udać się do ponownej kontroli osobistej. Pech chciał, że nasza kolejka posuwała się absurdalnie wolno. W momencie, gdy zaczynał się nasz boarding, poprosiliśmy ludzi, by nas przepuścili. Nie było z tym problemów, więc plecaki do prześwietlenia a my przez bramki. I tutaj się zaczęło...
Pani z obsługi poprosiła mnie o wyjęcie jakiegoś pojemnika z plecaka. Myślałam, że chodzi o szminkę, ale pani wskazała na monitor i powiedziała, że to coś większego. Wsadzam rękę głębiej, a tam spray do obrony. Zapytaliśmy, czy nie mogą tego wyrzucić i nas puścić, bo samolot nam odleci. Niestety zatrzymano nas do wyjaśnienia.
Pierwszym problemem było ustalenie składu. Spray produkcji fińskiej miał podany skład po fińsku i szwedzku, więc ochrona lotniska nie mogła stwierdzić, co to za produkt. Problemem drugim było niemieckie prawo, które zabrania posiadania (w jakiejkolwiek formie - również w bagażu rejestrowanym!) gazu pieprzowego. Ochrona musiała więc najpierw stwierdzić, czy doszło do złamania prawa. Ponieważ czas odlotu samolotu zbliżał się nieubłaganie, Marcin powiedział, że spray należy do niego i zapytał, czy ja mogę polecieć samolotem zgodnie z planem. Cenne minuty mijały, ale wreszcie udało się dostać zgodę.
Nie mogło być łatwo - gate, z którego odlatywał nasz samolot, był na samym końcu korytarza. Biegłam tak szybko, na ile starczało mi sił. Niestety, gdy już dobiegłam do celu, okazało się, że boarding jest zakończony, a bramka zamknięta. Zapytałam pana z obsługi, czy zdążę jeszcze wejść na pokład. Pan, po potwierdzeniu, że to mnie i Marcina zatrzymano za posiadanie sprayu, powiedział, że ochrona zaleciła nie wpuszczać nas na pokład. I sam udał się do samolotu...
Wróciłam do Marcina - pech chciał, że gdzieś po drodze się zgubiłam i nie mogłam znaleźć stanowiska do kontroli osobistej, gdzie Marcin czekał z ochroniarzami. Dodatkowo pomyliłam pojęcia i pracowników lotniska pytałam o drogę do check-inów. Nie rozumiałam, dlaczego wszyscy pytają o numer bramki... w końcu udało się wyjaśnić, czego szukam i dotarłam na miejsce.
Ochrona wezwała policję. Trzeba było na nich trochę poczekać, ale byli mili i na ile potrafili, na tyle starali się wyjaśnić po angielsku, z czym jest problem i co nam grozi. Po zidentyfikowaniu substancji w naszym sprayu, policjant zadzwonił do prokuratora wyjaśniając, co posiadamy, dlaczego i co się stało.
Do końca nie byliśmy pewni, co nam grozi, bo policjant używał naprzemiennie słowa "kaucja" i "grzywna".
Skończyło się na kaucji. Dostaliśmy również informację, że nie będziemy notowani w ogólnych niemieckich kartotekach policyjnych, a jedynie w lotniskowych.
Policja powiedziała, że ponieważ zatrzymano nas w sprawie lotniskowej, powinno nam się udać przebookować bilety na kolejny lot. Niestety, pani w punkcie obsługi zapytała, co było powodem zatrzymania, więc nie dało się przemilczeć prawdy. Musieliśmy kupić nowe bilety, jednak zaoferowano nam zniżkę. Myślałam, że ta "zniżka" to jakaś ściema, bo za 2 bilety na trasie Monachium - Sztokholm (super, że w ogóle udało się znaleźć lot tego samego dnia) zapłaciliśmy tyle, ile kosztował nas bilet (tam i z powrotem) na trasie Sztokholm - New Delhi.
Gdy już byliśmy w domu, sprawdziłam, że zniżka jednak była, bo bilet kupowany nawet z 1-dniowym wyprzedzeniem, kosztuje 3 razy więcej zapłaciliśmy.
Co ciekawe, po przyjeździe Marcin opowiedział w pracy, co się nam przydarzyło w Niemczech. Szwedzi powiedzieli, że nie wiedzą, co takiego kupiliśmy, ale gaz pieprzowy jest nielegalny w Szwecji i nie da się go tak po prostu kupić, jak my to zrobiliśmy. Istnieje więc szansa, że posiadany przez nas środek, wcale nie jest niedozwolony. Ale tego już pewnie się nie dowiemy. Przed kolejnymi podróżami będziemy jednak bardziej ostrożni pakując walizki i plecaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz