Przylecieliśmy w nocy do Delhi, a już rankiem następnego dnia jechaliśmy taksówką do Jaipuru. Po kilku godzinach, gdy tylko rozpakowaliśmy nasze rzeczy w hotelu, zadzwoniłam do T., by dać jej znać, że już dotarliśmy i zapytać, czy możemy wpaść do niej, żeby się spotkać i poznać pannę młodą.
[Radżastański krajobraz - palmy, pustnia i skaliste góry]
[Kwitnący rzepak. W styczniu.]
Kierowca oczywiście miał problem ze znalezieniem adresu (tak jest zawsze, jeśli kierowca w danym miejscu nigdy wcześniej nie był, nawet jeśli pochodzi z tego samego miasta). Adres to na ogół nazwa dzielnicy i numer domu, a w takim Gurgaonie, który wciąż się rozbudowuje, numer sektora i działki; często przy adresach podawana jest informacja, w okolicy jakiego znanego miejsca się znajduje. Daliśmy kierowcy numer telefonu T., więc dostał jakieś wyjaśnienia i udało nam się trafić na miejsce. Było to osiedle domków jednorodzinnych, chociaż bardziej by pasowało powiedzieć, że szeregowych, bo każdej kolejne dwa domy miały wspólną ścianę, tyle że każdy wyglądał trochę inaczej. Szukając numeru domu, w którym mieszka tato T., wjeżdżaliśmy w coraz węższe ulice. W końcu się udało!
U T. było co najmniej kilkanaście osób - jej tato, T. z mężem i córką, jej siostra, brat, kuzynki, kuzyni, ciocie, koleżanki i koledzy. Zostaliśmy poczęstowani lunchem - jedliśmy palcami wspomagając się łyżką, siedząc na materacu na podłodze (tato T. chciał nas zaprosić do stołu, ale T. powiedziała, że mamy się integrować i poznawać kulturę, więc jedliśmy w takich samych warunkach, jak reszta gości). Ludzi poznawaliśmy stopniowo - młodsi mówili po angielsku, starsi potrzebowali tłumacza, ale to nie problem, bo cały czas T. lub jej mąż byli z nami.
Panna młoda siedziała w swoim pokoju na łóżku otoczona kobietami z rodziny. Koleżanka malowała jej henną ręce - wzór sięgał ponad łokcie (później miała malowane również nogi, a wzór sięgał niemalże do kolan). Pozostałe osoby malowały się same. T. zapytała, czy ja też bym chciała mieć hennową ozdobę - oczywiście, że chciałam! Moją ręką zajęła się jedna z kuzynek T. Lokalne dziewczyny malowały sobie obie dłonie po wewnętrznej i zewnętrznej stronie, ale mi zrobiono wzorek tylko wewnątrz jednej ręki - w sumie to dobrze, bo wzór zmywał się ze mnie prawie dwa tygodnie, przy czym przez drugi tydzień moja ręka wyglądała na brudną... miała na sobie jaśniejsze i ciemniejsze brązowe smugi.
[Hennowy wzór świeżo po pomalowaniu]
[Hennowy wzór po wykruszeniu farby]
Nie wiem, ile trwało samo malowanie, ale gdy ono już było skończone, kazano mi trzymać napiętą skórę przez około godzinę. Po kolejnej godzinie wzór zaczął się wykruszać, jednak zalecane jest, by chronić skórę przed zamoczeniem przez kolejne kilka godzin (najlepiej malować wzór wieczorem, bo potem przez całą noc nie trzeba ręki myć, więc wzór się utrwala).
Jednym z motywów obecnych na wszystkich wzorach jest coś, co Marcin nazwał pierwotniakiem. Mi to przypomina włochatą łzę. Ten wzór był widoczny w mieszkaniu T. na narzucie (widać ją w tle na pierwszy zdjęciu) i w czasie wesela, jako element dekoracji. Jest to tradycyjny radżastański motyw - podobno bardzo stary, ulega różnym przekształceniom zależenie od mody, ale jego trzon pozostaje taki sam.
Na wesele (2 dni ceremonii) T. pożyczyła mi jeden swój strój i kupiła mi sukienkę. Marcin przywiózł garnitur, ale chciał również coś lokalnego. Wzięliśmy więc kierowcę, T. wypożyczyła nam swojego kuzyna i pojechaliśmy do sklepu z męskimi ubraniami. Po kurtę (a do tego spodnie, szal i odpowiednie buty). W czasie gdy Marcin przymierzał swój zestaw, rozmawiałam z tym kuzynem (wyglądał chłopak na jakieś 15 lat) o różnicach w ubraniach indyjskich i europejskich. Wspomniałam mu, że T. zorganizowała mi odpowiednie ubranie, bo to, co mam u siebie, nie bardzo się nadaje - praktycznie wszystkie sukienki sięgają mi do kolan. Kuzyn się uśmiechnął i powiedział, że oni też takie mają i nazywa się to kurta - to taka dłuższa tunika; z tego, co rozumiem może być zarówno damska jak i męska. Tłumaczę mu, że to trochę inaczej wygląda, a ponadto główną różnicą jest to, że my nie nosimy do tego spodni, pod sukienką są gołe nogi (nie zagłębiałam się w temat rajstop :P). Dobrze, że chwilę później Marcin wyszedł z przebieralni, bo kuzyn zaliczył opad szczęki i nie bardzo było wiadomo, jak tu płynnie zmienić temat.
Przyglądałam się później reklamom i programom telewizyjnym i nigdzie nie widziałam pani bez spodni lub sukienki sięgającej ziemi.
Z kuzynkami T. odbyłam jeszcze jedną ciekawą rozmowę o różnicach kulturowych. Pytały się mnie, w jakich godzinach pracuję i co robię po pracy. Musiałam je bardzo rozczarować mówiąc, że najczęściej siedzę przy komputerze, gram na konsoli albo oglądam programy w TV. Pytały się, czy nie piszę albo nie maluję - jakieś takie trochę abstrakcyjne dla mnie te artystyczne zajęcia, nie sądzę, żeby były aż tak bardzo popularne w Europie, jak się dziewczynom zdawało.
Jednocześnie kuzynki narzekały, że Hindusi są bardzo nastawieni na zarabianie pieniędzy, robienie kariery i często pracują dużo więcej niż te nasze 8 godzin. Nie mają więc czasu na hobby takie jak fotografia czy malarstwo. Ich wyobrażenie o zachodnim świecie jest takie, że u nas po pracy ludzie spędzają czas oddając się swoim artystycznym pasjom, bo zarobić na życie są w stanie w czasie swojej etatowej pracy i więcej o pieniądze nie muszą się martwić (tak to odebrałam).
A co po pracy robią Hindusi? O ile nie pracują, to spotykają się, rozmawiają przez komunikatory... nie jest to dla mnie zaskoczeniem - oni są naprawdę bardzo towarzyscy; mam wrażenie, że im ich więcej i im głośniej rozmawiają, tym są szczęśliwsi ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz