niedziela, 2 lutego 2014

Hinduskie wesele

Małżeństwo siostry T. było aranżowane, czyli tradycyjne. Nie dlatego, że rodzina postanowiła zrobić coś z życiem dziewczyny, ale dlatego, że to ona sama stwierdziła, że już czas założyć rodzinę. Problem w tym, że nie znalazła odpowiedniego chłopaka - zadanie to spadło więc na T. i jej ojca. Pamiętam, że ponad rok temu T. przeglądała oferty matrymonialne panów z okolicy - nie pokazała mi żadnego, ale powiedziała, jak taki anons z profesjonalnego serwisu wygląda (ja widziałam tylko gazetowe: imię, wiek, miejscowość, plus obowiązkowo informacja, że zainteresowana/y jest szczupły i ma jasną karnację). Poza zdjęciami i danymi podstawowymi jest informacja o rodzinie oraz ewentualnych pobytach za granicą (jeśli ktoś mieszkał przez jakiś czas w USA, to jest to wielką zaletą).
Po wstępnym wyborze kandydata ojciec T. rozmawiał z rodziną pana i gdy obie strony były zadowolone, siostra T. mogła porozmawiać z chłopakiem - w towarzystwie rodziny albo przez komunikator.
Gdy młodzi byli już zdecydowani, że do siebie pasują, nastąpiła oficjalna ceremonia zaręczyn, kilka miesięcy przed planowanym ślubem.

Gwiazdy mówią

Data ślubu wyznaczana jest przez wróżbitów - w ciągu roku są takie tygodnie, gdzie układ gwiazd jest bardziej sprzyjający i wtedy można się spodziewać kumulacji ślubów. Każdy chce, żeby jego ślub miał miejsce w dniu, który zapewni mu szczęśliwe małżeństwo.
W hinduskiej tradycji żaden dzień tygodnia nie jest jakoś specjalnie przeznaczony na śluby - nie ma czegoś takiego, jak w Polsce, gdzie można wziąć ślub w dowolnym dniu, ale zwykło się to robić w soboty.

Dekoracje

Ceremonie, w których uczestniczą zaproszeni goście (bo to, w czym bierze udział panna młoda i pan młody, trwa od rana do wieczora, a w dni ślubu od rana do poranka dnia następnego), to dwa kolejne wieczory - od mniej więcej 16:00 do 22:00 (cisza nocna!).

Miejsce uroczystości było podzielone na dwie części - jedna to udekorowana scena i krzesła dla gości-widzów. Druga to naprawdę duży bufet - każda potrawa miała pana, który ją mieszał i nakładał, a ponadto niektóre rzeczy były robione na miejscu (np. chleb naan).

Drzewa były poobwieszane dekoracyjnymi lampkami.

[Udekorowana scena i goście]

[Udekorowane drzewa wokół terenu wesela]

Jedzenie

Między gośćmi cały czas uwijali się kelnerzy roznosząc kubki z kawą, herbatą (masala chai!), różnymi zupami, a także słodycze (nabite na wykałaczki) oraz przekąski, z których najdziwniejsze były frytki z sosami. Najdziwniejsze, jeśli chodzi o serwowanie, bo dawano gościom do ręki serwetkę, na to kładziono frytki, a na wszystko lano trochę sosu o konsystencji ketchupu - goście jedli to palcami.
Kelnerzy mieli rękawiczki - chyba po to, by było bardziej elegancko. Szkopuł w tym, że rękawiczki były gumowe...

Na stoiskach z jedzeniem było dużo rzeczy do wyboru - staraliśmy się spróbować jak najwięcej z nich. Były tradycyjne curry, pikle, marynowane papryczki chili, ale również makarony (robione na sposób indyjski, czyli ugotowany makaron wymieszany z lokalnymi przyprawami) i mnogość słodyczy. Wszystko oczywiście z dużą ilością ghee, klarowanego masła. Naszym ulubionym deserem został gulab jamun - kilka razy wracaliśmy do stoiska, żeby wziąć kolejną porcję kulek robionych z cukru i mleka, smażonych w głębokim tłuszczu, które czekały na gości zanurzone w ciepłym ghee... na indyjskich przyjęciach lepiej nie liczyć kalorii, bo można się załamać ;-)

Wszystkie potrawy były oczywiście wegetariańskie i bezjajeczne. Brak alkoholu nie przeszkodził panom w dobrej zabawie - to oni tańczyli dłużej i bardziej licznie niż panie.

Jedzenie serwowane było w jednorazowych kubkach i miseczkach, ale talerze i łyżki były wielokrotnego użytku. Po zjedzeniu wyrzucało się wszystko - razem z resztkami jedzenia - do dużych plastikowych misek, które obsługa co chwilę opróżniała.

Tańce

Pierwszego dnia następuje wymiana obrączek (tak to nazywała T. i jej kuzynki, ale mam wrażenie, że to celem tłumaczenia ich obrzędów na nasze, bo nie widziałam, żeby zamężne Hinduski czy żonaci Hindusi nosili obrączki - poza jednym, który mieszka w Sztokholmie), po której następuje część artystyczna. Goście zapisują się na listę chętnych, ćwiczą wcześniej układ a następnie tańczą na scenie do bolywoodzkich przebojów. Jeśli chętnych jest mało, zatrudnia się profesjonalnych tancerzy. W czasie występów na scenie od czasu do czasu wystrzeliwuje się konfetti.

[Taniec tradycyjnie rozpoczynający część artystyczną]

Młodzi mieli swój pierwszy taniec - było to przedsięwzięcie o tyle trudne logistycznie, że nie bardzo mieli oni kiedy ćwiczyć układ razem, każdy więc uczył się go osobno. 

W czasie, gdy niektórzy goście tańczyli na scenie, podchodzili do nich inni goście lub pan młody. Trzymając w ręce banknoty, zataczali nimi kręgi nad głowami tańczących odpędzając od nich złe duchy. Schodząc ze sceny wkładali pieniądze do pudełka. Pytałam T. na jaki cel to idzie - podejrzewałam, że nie dla nowożeńców, skoro również pan młody zostawiał pieniądze. T. wyjaśniła, że to na cele charytatywne. Ale nie dla jakiejś organizacji, tylko tak bardziej nieformalnie... na każdym weselu zjawia się "ktoś", kto te pieniądze zbiera, a po przyjęciu zabiera do domu - nie jest to nikt z rodziny ani żaden znajomy.

My również zostaliśmy zaproszeni na scenę - przez ojca pana młodego. Ojciec wcześniej przyszedł do nas się przedstawić i przywitać (tyle, że nie mówił po angielsku, więc było trochę sztywno i niezręcznie; współczuję ludziom, którzy w oficjalnych sytuacjach muszą korzystać z pomocy tłumacza - dziwnie się człowiek czuje jak mówi do kogoś, wiedząc że ta osoba go nie rozumie i że tak naprawdę zwraca się do tłumacza).
Tańczyliśmy w większej grupie, ale było fajnie :-) głośna muzyka i świecące prosto w oczy reflektory - można się było poczuć, jak gwiazdy (takie bardziej śpiewające w chórku niż jako soliści, ale wciąż gwiazdy).

Ślub

Drugiego dnia ma miejsce formalny ślub, na który pan młody przyjeżdża na białym koniu (jest to zwyczaj północnoindyjski; N., który pochodzi z południa, zapierał się, że on w życiu o żadnym koniu nie słyszał).

Gdy przyjechaliśmy pod hotel, pan młody siedział na rozścielonym na parkingu płótnie, pod ozdobnym parasolem. Następnie wsiadł na konia i w towarzystwie orkiestry podjechał kilkanaście metrów. Przed koniem szli mężczyźni i tańczyli rozdając muzykom pieniądze. Bębniarze brali je w zęby i podawali je do jednej osoby, która chowała pieniądze w kieszeni.

[Pan młody na koniu i orkiestra]

 [Przywitanie pana młodego]

Przed zejściem z konia, pan młody trącił laską zawieszony obrazek Ganeshy i został przywitany i namaszczony czymś przez kilka osób (w tym swoją siostrę, T. i jej ciocię). Następnie udał się na scenę, gdzie czekał na pannę młodą.
Panna młoda przyprowadzona została przez orszak kobiet ze swojej rodziny i dołączyła na scenie do pana młodego.

[Przybycie panny młodej]

[Młodzi razem z najbliższą rodziną]

Nie bardzo wiem, co się później działo na scenie, ale była tam obecna cała najbliższa rodzina. Po niedługim czasie, wszyscy udali się do hotelowego przedsionka na część religijną i złożenie przysięgi.

W hotelowym przedsionku ustawiony był namiot (coś w stylu zwykłego namiotu ogrodowego udekorowanego kwiatami), a pod nim ognisko w metalowym pojemniku oraz materace. Ceremonię prowadził starszy pan - przedstawiciel religijny (nawet nie wiem, jak się taka osoba nazywa w hinduizmie). Na materacach za młodymi siedzieli ich najbliżsi.
Cała ta ceremonia trwała około 2h, po czym młodzi udali się do swojego pokoju na modlitwę. Po dłuższej chwili wrócili i udali się na scenę, gdzie siedzieli do końca wieczora przyjmując życzenia i pozując do zdjęć.

Zaskakującym było dla nas, jak niewiele osób było zainteresowanych samym ślubem. Zaproszonych gości pierwszego dnia było 200-300 osób, drugiego dnia około 600. Przed namiotem, gdzie młodzi składali przysięgę (on składał 7 obietnic, ona tylko 5), siedziało może 30 osób, przy czym na materacu tuż za młodą parą było nie więcej niż 10 osób. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, a siostra pana młodego (siedząc za jego plecami!) rozmawiała przez telefon. Niepojęte!
W czasie ceremonii kilka razy zjawiał się kelner z napojami i jedzeniem - młodzi też korzystali z tego, co on oferował.

Ubrania

Panowie ubrani byli w tradycyjne stroje (kurty) lub garnitury. Panie miały sari lub sukienki - tradycyjne, bardzo kolorowe i bogato zdobione, wyglądały przepięknie. Niektóre małe dziewczynki miały odświętne sukienki, ale wiele obecnych maluchów wyglądała miało na sobie kurtki, swetry, i wełniane czapki stanowiąc duży kontrast dla swoich odświętnie i elegancko ubranych rodziców.

Pakując ubrania na wyjazd do Indii nie spodziewaliśmy się, że będzie tam aż tak chłodno (było +17 stopni, ale wydawało się, że jest zimniej niż w Sztokholmie przy takiej samej temperaturze). Nie mieliśmy więc ciepłych rzeczy, które pasowałyby do stroju - koszuli z długim rękawem czy wełnianego szala.
Wielu spośród lokalnych gości nie bardzo przejmowało się brakiem eleganckich płaszczy (chociaż np. kuzynki T. miały takie i w nich chodziły) i na swoje sari (na koszulkę a pod szal) ubierały zwykłe swetry. Do tego na nogi (do klapek japonek) skarpety w różnokolorowe wzorki. Duży zgrzyt, ale najwyraźniej tylko dla nas.

Kilka osób było w ortalionowych kurtkach i brudnych swetrach - ale to mogli być przypadkowi ludzie, którzy przechodząc obok hotelu zobaczyli wesele i wpadli się najeść.

Goście

Na weselu spotkałam dziewczynę, którą poznałam w Sztokholmie na urodzinach córki T. Ona - tak jak T. - była w Indiach na wakacjach, a że pochodzi z Jaipuru, to miała niedaleko i została zaproszona na przyjęcie. Zjawiła się więc z córką i swoimi rodzicami.
Nie dziwię się, że na weselach jest aż tylu gości, skoro zaproszenia swoim zasięgiem obejmują praktycznie wszystkich, z którymi rodzina młodych ma kontakt, plus rodziny tych znajomych.

Przed wyjazdem poszliśmy się jeszcze pożegnać z T. i dostaliśmy od niej bombonierkę (pudełko z kilkoma rodzajami ciastek i słodyczy) oraz "pisemne podziękowanie" w kopercie - wszyscy goście takie dostają. Kopertę otworzyliśmy dopiero w drodze do hotelu - okazało się, że w ramach podziękowania dostaliśmy banknot 500 rupii... jeszcze się nie zdążyłam dowiedzieć, skąd taki zwyczaj.

Całą imprezą byliśmy oczarowani - rozmachem, kolorami, strojami i jedzeniem. Było naprawdę bajkowo, jak w innym świecie. Po powrocie do domu miałam wrażenie, że to mi się śniło ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz