sobota, 3 listopada 2012

Alla helgons dag

czyli dzień Wszystkich Świętych obchodzony jest w sobotę między 31 października a 6 listopada. W Szwecji większość wydarzeń liczy się tygodniami, więc to wypada w sobotę w 44 tygodniu roku.

Niektóre firmy mają z tej okazji wolne pół piątku, w innych wolny był cały piątek, a my pracowaliśmy wczoraj normalnie - cały dzień... 1 listopada był normalnym dniem roboczym.

Marcin się rozchorował, więc sama wygooglałam jakiś cmentarz i pojechałam zobaczyć, jak Wszystkich Świętych obchodzi się w Szwecji.

Mimo że Halloween wypadało 3 dni temu, to właśnie dzisiaj widziałam w metrze dziewczynkę przebraną za czarownicę, a na osiedlu spotkałam grupę dzieci przebranych za nie wiem co, ale zdecydowanie były przebrane i miały wiaderko z rysunkiem dyni - zapewne na słodycze :-)

Cmentarz Skogskyrkogården leży wzdłuż zielonej linii metra nr 18. Dokładnie między stacjami Sandsborg i Skogskyrkogården. Pojechałam na tę drugą. Jak się okazało, nie tylko ja. Już na peronie zrobił się zator. Ale taki spokojny - wszyscy stali i czekali aż kolejka się posunie, tłoku nie było, nikt się nie pchał. To samo - jak się okazało przy wychodzeniu ze stacji metra - było w drugą stronę. W ciągu kilku minut pojawiła się obsługa stacji i radziła, żeby pojechać metrem na stację Sandsborg, jeśli ktoś udaje się na cmentarz - niektórzy czekający w kolejce wsiedli do najbliższego pociągu. Tymi, którzy zostali, zajęła się obsługa - 2 osoby stanęły w tłumie i oddzielały strefy dla wchodzących i wychodzących, żeby jakoś upłynnić ruch. Osobom czekającym przed wejściem do stacji doradzano 8-minutowy spacer na stację Sandsborg.

Pamiętam moje zdziwienie, jak pierwszy raz zobaczyłam przed krakowskim cmentarzem miodek turecki. Dzisiaj byłam bardzo ciekawa, czy tutaj też będzie sprzedawane jakieś jedzenie. Były hot-dogi - to chyba najpopularniejsze w Sztokholmie uliczne jedzenie, więc jakby mogło ich zabraknąć! A poza tym kawa (któryś ze sprzedawców miał na swoim stole coś, co wyglądało jak duży ekspres i karton mleka Arli) i jakieś bułeczki.
Artykuły nagrobne sprzedawane były w jednej kwiaciarni - iglaste gałęzie, wrzos w doniczkach i białe znicze. Niewiele tego.

Na cmentarz pojechałam, gdy było już ciemno. Wzdłuż głównej ścieżki rozstawione były duże świeczki (takie jak podgrzewacze tylko kilka razy większe), więc było widać, którędy iść, ale gdy się zeszło w boczną ścieżkę, to można było zdać się jedynie na swoje umiejętności widzenia w ciemności. Dlatego niektórzy odwiedzający chodzili z latarkami. Napisów na nagrobkach zupełnie nie dało się bez niej czytać. Generalnie na cmentarzu było dosyć ciemno, bo znicze były tylko na niektórych grobach, a jak już były to najczęściej jedynie dwie sztuki, co nie dawało szczególnie dużo światła.

Teren cmentarza ogrodzony był murem, o ile dobrze widziałam (no przecież ciemno było...) to była to łąka, drzewa znajdowały się jedynie wokół kaplicy. "Teren" nagrobka jest taki sam jak w Polsce, ale tutaj kamienna jest tylko pionowa płyta z nazwiskiem i latami życia danej osoby, nie ma tej całej poziomej części. Nagrobki rodzinne wyglądają tak samo - z tą różnicą, że na nich znajduje się jedynie nazwisko rodziny - coś w stylu 'grób rodzinny Svennsonów'. I tyle. Oczywiście były wyjątki, ale tak wyglądała przytłaczająca większość.

Na całym cmentarzu wyróżniał się jeden nagrobek - jakiegoś chłopca, było jego duże wydrukowane zdjęcie, jakieś pluszaki, dużo zniczy, kwiaty i... duża dynia ze świeczką w środku. Wyglądało to raczej sympatycznie niż strasznie, nawet na takim ciemnym cmentarzu.

Na każdym polskim cmentarzu, na którym byłam, znajdowało się takie miejsce, gdzie można było zapalić świeczkę dla zmarłych, których grobów nie mogło się tego dnia odwiedzić. Tutaj takiego miejsca nie znalazłam... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz