niedziela, 12 sierpnia 2012

Armé museum

Przed wejściem do budynku, w którym mieści się muzeum wojskowe, jest duży plac, przy którym stoją czołgi i armaty, muzealne eksponaty. Po bokach placu jest kilkanaście miejsc parkingowych, ale większość przestrzeni jest tak pusta, że chce się przez nią przebiec jak najszybciej.

[wejście do muzeum]

Do odwiedzenia tego muzeum zachęciły mnie reklamy w metrze - informowały o nowej wystawie dotyczącej jedzenia w szwedzkiej armii od XVII wieku do czasów współczesnych. Opis nie brzmi może zachęcająco, ale plakaty były.

Wystawy stałe opisane są jedynie po szwedzku, ale kupując bilet można wziąć przewodnik audio w jednym ze strategicznych języków (poza oczywistościami w stylu angielskiego czy francuskiego, dostępny jest również fiński). Wystawy czasowe opisane są po szwedzku i angielsku (przewodników audio dla nich brak).

Nie wiem, z jakiej okazji - być może chodzi o wakacje - codziennie o godzinie 12:00 jest darmowy przewodnik oprowadzający po jednym z pięter (lata 800 do 1900) muzeum w języku angielski, o 13:00 wersja szwedzka. Kilka minut przed wyznaczoną godziną nadawany jest komunikat, że za chwilę przewodnik zabiera chętnych na zwiedzanie.

Historia zaczyna się na najwyższym, drugim, piętrze muzeum od walk wśród szympansów. Później czasy wikingów, średniowiecze... czasy, które Polacy wspominają jako potop szwedzki, Szwedzi widzą, oczywiście, trochę inaczej. Z tego, co mówił przewodnik, im wcale nie chodziło o nasze polskie ziemie (swojej mieli dosyć, zresztą do teraz Szwecja obejmuje duży teren a ludności ma niezbyt wiele) tylko o Bałtyk (nazywany po szwedzku Östresjön - czyli jeziorem południowym). Szwecja była wtedy krajem biednym, a posiadanie morza wewnątrz kraju, gwarantowało sprawowanie kontroli nad całym transportem, jaki się na nim odbywał, a więc wymierne korzyści.

Jedna z sal poświęcona była karom za dezercję. Poza opisami były też przedstawione scenki (np. taka pokazująca, jak wyglądało łamanie kołem), a jeden z przyrządów można było przetestować samodzielnie - chociaż było wyraźnie napisane, że na własną odpowiedzialności. Karę wykonywano sadzając wojaka na drewnianym koniu naturalnych rozmiarów. Tyle tylko, że koń nie miał siodła, a cały jego korpus stanowił kawałek drewna o trójkątnym przekroju, z jednym wierzchołkiem u góry i dwoma na dole. Ała.

[ostrzeżenie dla chętnych do spróbowania]

W muzeum jest bardzo dużo scen prezentujących życie żołnierzy i ich rodzin w dawnych czasach - są naprawdę dobrze zrobione, szczególnie stara kobieta dzieląca mięso konia i żołnierze na koniach.

[armia Napoleona]

Czasy współczesne (od 1901 roku) przedstawione są na pierwszym piętrze. Tutaj można znaleźć informacje o pierwszej i drugiej wojnie światowej czy zburzeniu muru berlińskiego.

Jednym z pojęć, które poznałam w muzeum, a o którym wcześniej nie słyszałam jest cykeltolkning. Nie udało mi się znaleźć jednego słowa, które by to opisywało po polsku, ale rzeczy dotyczy transportu żołnierzy. Na rowerach (cykel to rower). Za traktorem. W moim przedszkolu były podobne praktyki - gdy wychodziliśmy na spacer poza teren przedszkola, panie wiązały skakanki w jeden długi sznurek, którego musieliśmy się trzymać całą drogą. Podobna jest idea cykeltolkningu. Z przodu jedzie traktor, do którego przyczepiony jest sznur, a żołnierze siedzący na rowerach, trzymają się uchwytów wychodzących z tego sznura. Używano tego podczas drugiej wojny światowej.

[cykeltolkning]

[cykeltolkning]

Sama wystawa poświęcona jedzeniu była ciekawa, ale najbardziej zaskoczył mnie jej fragment poświęcony higienie w armii, który pokazano w ramach tej wystawy. Można było zobaczyć polowe umywalki, kartonową przenośną toaletę oraz obejrzeć zdjęcia sprzed kilkudziesięciu lat, przedstawiające wychodzących z kąpieli w jeziorze żołnierzy (każdy biorący kąpiel był odnotowywany na specjalnej liście). Był też fragment edukacyjny - zdjęcie gołego żołnierza (miał
jedynie hełm, karabin i ciężkie buty), którego części ciała były opatrzone informacją jak często należy je myć i dlaczego; np. włosy przynajmniej kilka razy w tygodniu, a nogi codziennie, bo inaczej śmierdzą i może się na nich rozwinąć grzybica.
Jeśli chodzi o jedzenie, to było sporo miejsca poświęconego głównemu szwedzkiemu napojowi - kawie. Można było zobaczyć skrzynki, w których przechowywano kawę i cukier, były termosy, kubki, czajniki do zaparzania kawy (takie fajne, duże - w końcu miały służyć większym niż rodzina grupom ludzi).
Były też zagadki. Beczki z otworami, przez które można było powąchać ich zawartość i próbować zgadnąć, co jest w środku. Mi udało się odgadnąć jedynie kawę. Solone śledzie nie pachniały - jak dla mnie - zupełnie niczym, a olejek arakowy kojarzył mi się z octem. Na każdej beczce znajdowała się odpowiedź - zasłonięta kawałkiem materiału, żeby nie zobaczyć jej przypadkiem. Przy każdej beczce stał też schodek dla dzieci, żeby mogły dosięgnąć otworu w beczce swoimi nosami.

[zagadkowa beczka]

Przy kasie można było wziąć specjalny przewodnik dla dzieci. Ulotka z pytaniami i krótkimi wyjaśnieniami dla młodych zwiedzających, które pomagały ich zainteresować wystawą. Miejsca, której zostały opisane w tej ulotce, były oznaczone specjalnymi figurkami - dodatkową atrakcją dla dzieciaków było więc pewnie szukanie tych figurek na wystawie.
Wstęp do muzeum dla osób do lat 19 jest za darmo; są też specjalne zniżki dla pracowników wojska albo dla osób, które przyjdą w mundurach. Co ciekawe, na bilecie z muzeum wojska można też wejść do znajdującego się naprzeciw muzeum muzyki i teatru. Tylko na to trzeba by mieć dużo czasu - samo przejście przez Armé museum i czytanie tylko tych opisów, które wydawały się być interesujące, zajęło mi 3 godziny; spokojne można by tu było spędzić więcej czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz