[Droga w okolicy Loch Linnhe]
[Isle of Mull widziane z promu]
[Mijanki na Isle of Mull]
[Autobus daje pojęcie o szerokości drogi]
Znacznie częściej niż samochody można było trafić na drodze na owce. Owce leżące, spacerujące, biegające i jedzące. Owce pasły się na wyznaczonych - duuuużych - obszarach ogrodzonych płotem. Przez ich pastwiska przebiegała droga, więc postawienie bramy między pastwiskami nie byłoby optymalnym rozwiązaniem. Użyto więc innego - cattle grid. To takie poprzecznie ułożone, dość wąskie belki, między którymi są na tyle głębokie rowki, że owcza (ani krowia) noga nie jest chętna korzystać z tego przejścia.
[Cattle grid]
Tobermory to niewielka miejscowość z kolorowymi domami oraz portem dla jachtów i łódek. Gdy przyjechaliśmy było pochmurno i padało - o taaaak, takiej pogody oczekiwaliśmy od Szkocji! Po przejściu się wzdłuż głównej ulicy i zjedzeniu tradycyjych frytek z rybą (i octem!) sprzedawanych z vana na nabrzeżu (trafiliśmy na porę między lunchem a obiadem, więc żadna restauracja nie sprzedawała ciepłych posiłków; tak było w każdej miejscowości, którą odwiedziliśmy) pojechaliśmy do hotelu (w sumie to było coś między B&B a hotelem), w który - z powodu brzydkiej pogody - zostało włączone ogrzewanie. Miło było się po przemoknięciu ubrać w taki rozgrzany na kaloryferze szlafrok, bardzo miło.
[Tobermory]
[Tobermory]
[Tobermory]
[Port w Tobermory]
[Port w Tobermory]
[Łódka ogrodowa]
[Esencja brytyjskości]
Następnego dnia pojechaliśmy na morskie safari oglądać delfiny. Nie skakały tak ładnie, jak można zobaczyć na filmach albo w delfinarium, ale widać było płetwę i kawałek grzbietu, gdy się wynurzały. Były też walenie - wynurzały się rzadziej (według przewodnika co kilka minut), więc jak się przegapiło jedno wynurzenie, to na następne trzeba było trochę poczekać. Delfiny wynurzały się po kilka razy pod rząd, więc z nimi było łatwiej. Zastanawiałam się, dlaczego nasza łódka nie podpłynęła bliżej, ale później przeczytałam, że firmy oferujące takie wycieczki są często zrzeszone w czymś w rodzaju towarzystwa przyjaciół delfinów i zobowiązane są do nie podpływania zbyt blisko, żeby im nie przeszkadzać.
W czasie wycieczki widzieliśmy jeszcze grupę fok wylegujących się na skałach i pływających w okolicy plaży na jednej z okolicznych małych wysp. Obserwowały nas z takim zainteresowaniem jak my je.
Mijaliśmy również gniazdo orłów morskich. Mimo szczegłówych objaśnień gniazda nie widziałam - być może przypominało jeden z krzaków, których było sporo w okolicy - za to lecącego orła owszem.
[Focza wyspa]
W tej restauracji po raz pierwszy w życiu jadłam małże, w gulaszu rybnym. Wszystko było super, ale małże (dobrze, że przynajmniej były ugotowane) mają takie obrzydliwe syfony. Nie mogłam na nie patrzeć, ale jak je jadłam, to tylko o nich myślałam :-/ Nie mogę powiedzieć, żeby było to niedobre, ale mój mózg skupiał się na tych rurkach... ble!
Marcin wziął przegrzebki. Nie bardzo wiedzieliśmy, co to jest, więc zapytaliśmy kelnerkę. Przyniosła muszlę i wyjaśniła jak to żyje oraz jak ucieka przed statkiem. Wyglądało to zabawnie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz