wtorek, 31 lipca 2012

Dookoła Szwecji: Kiruna - Jokkmokk

Przed wyjazdem z Kiruny pojechaliśmy obejrzeć miejscowy drewniany kościół z początku XX wieku. Kształ inspirowany był m.in. lapońskim domem/namiotem (kåta) i norweskim kościołem klepkowym (świątynię Wang w Karpaczu ktoś kojarzy?).

[dzwonnica]

[bok kościoła]

[widok z przodu]

[wnętrze kościoła]

[wnętrze kościoła]

Z Kiruny pojechaliśmy na spotkanie z reniferami do lapońskiego muzeum w Jukkasjärvi. Chyba pierwszy raz w życiu dojechaliśmy do końca drogi - przez całą miejscowość jedzie się normalną drogą asfaltową, na której końcu jest parking, a za nim płot. Nie da się dalej pojechać - jakby to był koniec świata ;-)
Muzeum jest bardzo małe, a rzeczy oferowane w sklepie z pamiątkami są bardzo drogie (zauważalnie droższe niż np. podobne rzeczy w Wiosce Św. Mikołaja w Rovaniemi; w obu można było kupić gadżety związane z Laponią). Niestety spóźniliśmy się na wycieczkę z przewodnikiem, a samemu trochę strach był podchodzić do reniferów (do zagrody weszłam, ale jak zwierzaki zaczęły wąchać, brzuchy im się zaczęły szybko ruszać i generalnie nie wyglądały na zadowolone, to stamtąd prawie wybiegłam). Trudno również samemu nauczyć się rzucać lassem - z instruktorem byłoby zdecydowanie łatwiej.

[renifery w zagrodzie]

[renifery pod dachem]

Na trasie, w okolicy tamy w miejscowości Porjus, spotkaliśmy parę dzikich reniferów. Nie zważając na przepaść, spokojnie pasły się po tej mniej bezpiecznej stronie barierki.

[dziki renifer w okolicy Porjus]

Naszym celem był Jokkmokk - ośrodek kultury Samów (mieszkańców Laponii) - miejscowość znana przede wszystkim ze swojego dorocznego targu. Targ odbywa się zimą już od ponad 400 lat i towarzyszą mu imprezy kulturalne Samów.
Miejscowość jest nieduża - ma niecałe 3000 mieszkańców - i skupiona wokół jednej głównej ulicy. Nie spodziewaliśmy się po niej wiele, ale nie wiedzieliśmy, że nie będzie tam tak zupełnie nic (nie licząc targu, składającego się z kilku stoisk, na którym sprzedawano głównie ubrania, oraz budki z tajskim jedzeniem). Głównym ośrodkiem kultury jest muzeum, którego nie odwiedziliśmy. Za to skorzystaliśmy ze Slow Foodowej restauracji, która się przy muzeum znajdowała. O dziwo ceny w niej były takie jak w innych restauracjach, a spodziewaliśmy się (po tym logo "Slow Food") cen przynajmniej o połowę wyższych niż standardowe. W takim miejscu wybór obiadu był oczywistością - renifer!

Na nocleg wybraliśmy hotel nad jeziorem, więc komary bzyczały nam całą noc, a rano mieliśmy sporo bąbli. Ale przynajmniej nie raziło nas w nocy słońce - zestaw żaluzje + grube zasłony to dobry przyjaciel na każdy dzień polarny!
W hotelowej restauracji pełno było wypchanych zwierząt - były ptaki, niedźwiedź, skóry reniferów. Idealne miejsce dla myśliwych. Dla miłośników zwierząt (tych żywych) niekoniecznie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz