Generalnie rzecz biorąc raz na pół roku przesuwa się zegarki - raz w jedną raz w drugą stronę - i jest to coś, do czego jesteśmy przyzwczajeni. My, Europejczycy.
Okazało się, że są ludzie, którzy nie mają pojęcia o istnieniu "zmiany czasu" i są zaskoczeni np. przez panią, która zwykle przychodziła sprzątać mieszkanie o 9:00, a któregoś dnia zjawiła się o 8:00...
A. przyjechał do firmy na delegację, jako przedstawiciel teamu z Bangalore. Siedzi w Sztokholmie już chyba 2 miesiące, ale cały czas posługuje się czasem indyjskim - np. przy dodawaniu spotkań do kalendarza przelicza (na głos) czas z naszego na swój.
A. do pracy przychodzi mniej więcej godzinę później niż reszta zespołu, ale po zmianie czasu przyszedł dwie godziny później. I zdziwił się, że Chińczycy wychodzą na obiad godzinę wcześniej niż zwykle. Tak oto A. dowiedział się, że dwa dni wcześniej przeszliśmy na czas letni. Zainteresował się tematem i zaczął wypytywać M. (szefa projektu) o skutki, jakie ta zmiana ze sobą niesie. Pytał np. czy to oznacza, że teraz wszystkie spotkania będą się odbywały godzinę wcześniej. I czy samolot, którym za 2 tygodnie ma wrócić do domu, też będzie odlatywał godzinę wcześniej. M. starał się mu wyjaśnić, że to nie jest tak, że wszystkie zaplanowane wydarzenia będą się odbywały o innej godzinie i są jakby przełożone, tylko że teraz JEST inny czas i wg tego czasu wszystko się dzieje. Tłumaczył, że nocy z soboty na niedzielę po 1:59 była od razu 3:00. A. wywnioskował z tego, że należy zmienić sposób liczenia różnicy czasu między strefami czasowymi - sama idea była dla niego zaskoczeniem. I - jak chyba większość Europejczyków, których ta zmiana dotyka - nie mógł zrozumieć, że może się opłacać robić takie zamieszanie... No tak, w naszym biurze jest to szczególnie trudno pojąć, bo światła - nawet w pustych salach konferencyjnych - są włączone przez cały dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz