Nadchodzi grudzień a z nim Święta Bożego Narodzenia. Od mniej więcej dwóch tygodni trwa dekorowanie miasta. W sklepach pojawiają się piernikowe domki i glögg. A w pracy T pyta o Mikołaja.
T wiedziała, że postać Mikołaja została rozpowszechniona przez Coca-Colę. Ale była bardzo zdziwiona, że Mikołaj istniał naprawdę. I że rozdawał prezenty wszystkim... nie do końca w takiej formie, jak to mamy teraz, ale skoro anonimowo pomagał ubogim, to można chyba mówić o dawaniu prezentów, prawda?
Po tym padło pytanie o renifery i latające sanie... być może było to bardziej na zasadzie "trawy w Radżastanie" niż na serio, ale po tym jak kolega z Azji na zajęciach ze szwedzkiego zapytał dziewczynę opowiadającą o jodze, czy umie lewitować, bo on widział na filmach, że ludzie potrafią, to pytanie o latającego Mikołaja mogły być całkiem na serio. Wyjaśniłam więc, że to tylko wersja popkulturowa, a oryginalny Mikołaj nie miał reniferów ani sań, bo pochodził z Turcji. I nie latał.
Próbowałam też wygooglać jakieś zdjęcia - bo przecież w moich przedszkolnych czasach miało się zdjęcia z Mikołajem ubranym w sposób bardziej oryginalny niż amerykański. Udało mi się coś wygrzebać w sieci - T wydawała się zaskoczona brakiem standardowej czapki z futerkiem i grubego brzucha; wyjaśniłam, że Mikołaj był biskupem, więc ma na sobie strój liturgiczny.
Ha! Udało się zaprezentować trochę europejskiej kultury i tradycji :)
sobota, 24 listopada 2012
wtorek, 13 listopada 2012
Ciepłe mleko
Chłopaki z Tamilu i Pakistanu codziennie na lunch przynoszą ryż. Najczęściej jest to ryż z przyprawami i jakimiś warzywami (nie raz widziałam ryż z ziemniakami!) lub orzechami, rzadziej z mięsem. Ja i P, z naszymi europejskimi nawykami żywieniowymi, zapytaliśmy, czy oni ten ryż tak jedzą 3 razy dziennie, czy zdarza im się jeść też coś innego, np. na śniadanie. Okazało się, że ryż jest bardzo popularny w ramach każdego z posiłków, ale chłopaki jedzą też inne rzeczy - na przykład kanapki.
- Nawet na śniadania jecie coś ciepłego? - zapytał P. - Nie jedzie tak popularnych tutaj płatków z mlekiem albo z filmjölkiem?
- Chwila, płatki z mlekiem też mogą być na ciepło - zaprotestowałam.
- Co? Chcesz mi powiedzieć, że takie słodkie płatki ktoś zalewa ciepłym mlekiem?! Fuuuj! Przecież one się wtedy robią całkiem miękkie - P zaczął się śmiać.
- Wy też nie słyszeliście o jedzeniu płatków z ciepłym mlekiem? - zdziwiona zapytałam pozostałych kolegów.
W odpowiedzi dowiedziałam się, że zarówno na południu jak i na północy Indii, w Pakistanie oraz w Rosji płatki z ciepłym mlekiem to rzecz normalna. W czasie gdy wszyscy wokół stołu potwierdzali moją wersję, P nie przestawał się śmiać. Wręcz z każdą odpowiedzią śmiał się coraz bardziej.
- P, zauważyłeś, że jesteś w mniejszości ze swoimi poglądami? W sumie to my możemy się śmiać z Twoich dziwnych zwyczajów. - zwróciłam mu uwagę. I do dzisiaj wypominamy mu to ciepłe mleko, jak tylko nadarzy się okazja ;-)
poniedziałek, 12 listopada 2012
Chińskie wesele
J przywiózł mi obiecane koperty - dwie, tak na zapas. Czerwone, ze złotymi ozdobami. Oryginalne - made in China ;-)
[chińskie koperty z życzeniami weselnymi]
[chińska koperta z życzeniami weselnymi]
Zanim pojechałam na polsko-chińskie wesele, obejrzałam zdjęcia z przyjęcia weselnego J. Zdjęć było sporo, ale dzięki temu można było się dowiedzieć wielu rzeczy. Np. tego, że blokowisko w wiosce J (J zawsze mówił, że mieszka a wiosce) wygląda jak osiedle na Ruczaju - dużo kilkupiętrowych, najczęściej beżowych, bloków, przed nimi samochody.
Młodzi najpierw byli u jednych rodziców, potem u drugich - w każdym miejscu taki sam rytuał. Młodzi robią rodzicom herbatę, a w zamian dostają pieniądze w czerwonych kopertach. J jadł też coś, co wyglądało, jak małe jajka w barszczu, ale nie jestem pewna, co to było. Co mnie zdziwiło najbardziej, to ubrania - młodzi mieli stroje odświętne, ale rodzice byli ubrani tak bardzo zwyczajnie - jakaś koszulka polo u taty, jakaś bawełniana koszulka i spódnica u mamy. Taki bardzo codzienny strój.
W drodze z mieszkań do samochodu ktoś odpalał petardy - na zdjęciach widać było, że co kilka metrów leżało na ziemi coś dymiącego.
Samo przyjęcie weselne wyglądało bardzo efektownie - ślicznie przybrana sala, tłum gości, jakieś efekty specjalne, wielki monitor (na którym wyświetlało się coś, jakby logo Disneylandu - taki pałac Disneya i fajerwerki; to, co zawsze leciało przed bajkami).
Były przemówienia. Zauważyłam, że panna młoda zmieniła sukienkę, więc powiedziałam, że u nas też tak jest często, że o północy panna młoda zmienia sukienkę z białej na jakąś inną. J odpowiedział, że oni mieli wersję oszczędną i stąd tylko dwie sukienki, zgodnie z tradycją powinny być trzy. Zapytałam o to, ile trwa takie przyjęcie. Odpowiedź mnie zaskoczyła: 2-3 godziny. Pamiętam, jak J wspominał o kosztach i były porównywalnego do tych w Polsce, w przeliczeniu na osobę (ale koszt całej imprezy jest u nich dużo wyższy, bo na chińskim weselu gości jest 300, 500 lub nawet 1000 - zapraszani są znajomi młodych i rodziców oraz przełożeni rodziców z ich miejsc pracy...). Zapytałam jeszcze, w jakich godzinach jest to wesele - i tu odpowiedź była równie zaskakująca, bo wszelkie ceremoniały zaczynają się około godziny 11:00 a przyjęcie kończy się około 13:00-14:00.
Co ciekawe, goście weselni ubrani byli podobnie jak rodzice - w zwykłe codzienne ubrania. Tak, jakby ktoś ich zgarnął z ulicy. Żadnych ekstra ubrań, sukni ani garniturów.
A co się robi po przyjęciu weselnym? J poszedł z żoną na zakupy :) Ot, popołudniowa przyjemność.
Wieczorem za to odbyło się przyjęcie w mniejszym gronie - z niego zdjęć już nie było - dla najbliższej rodziny z obu stron. Takie spotkanie, na którym każdy z każdym może porozmawiać i lepiej się poznać.
We wrześniu pojechałam na wesele polsko-chińskie. W sali wisiały czerwone lampiony i ogólnie cały wystrój był biało-czerwony. Rodzice panny młodej śledzili przyjęcie dzięki technologii: laptop + transmisja wideo na Skypie.
Mam nadzieję, że panna młoda ucieszyła się z kopert, które do niej wędrowały przez pół świata: Szanghaj -> Sztokholm -> Kraków -> zachodnia Polska.
Mniej więcej tydzień temu wrócił do pracy Q. Po miesięcznym urlopie spędzonym na przygotowaniach do wesela i samym weselu, pojawił się w biurze. Z niespodzianką.
[chiński weselny prezent dla gości]
Przed jego wyjazdem cała firmowa ekipa nagrała krótki film z życzeniami weselnymi dla Q. W prezencie po jego powrocie każdy dostał woreczek z zestawem cukierków (naturalnych: woda + cukier + dodatek w postaci orzecha albo jakiejś rośliny). Q nie był tego pewny, ale według J symbol na woreczku oznacza szczęście małżeńskie.
Dużo dobrego wszystkim tegorocznym nowożeńcom!
niedziela, 11 listopada 2012
Dzień Niepodległości
W ostatnich dniach polskie portale informacyjne przedstawiały czarne wizje obchodów nadchodzącego Dnia Niepodległości - mobilizacja sił policyjnych, możliwe starcia uczestników marszów...
Kilka dni temu koledzy zapytali mnie, czy mamy w najbliższym czasie jakieś święto w Polsce, czy tylko czekamy na Boże Narodzenie.
- 11. listopada mamy Dzień Niepodległości.
- To w związku z końcem II wojny światowej, tak? - zapytał M, Pakistańczyk
- Nie, Polska odzyskała niepodległość po I wojnie światowej. Wcześniej byliśmy podzieleni między Rosję, Niemcy i Austrię - przedstawiłam skrótowo fragment europejskiej historii.
- Jak się u Was świętuje Dzień Niepodległości? - zapytała T.
- Wiesz, ludzie się gromadzą, są takie marsze, jakby parady, strzelają czymś jakby fajerwerkami - trochę zabrakło mi odpowiednich słów, żeby nazwać dobrze te race, których używają manifestanci.
- O, to jak podobnie jak u nas na Diwali! Też mamy takie jakby bomby i nawet trzeba ruch uliczny wstrzymywać, jak ktoś chce to odpalić. Osoba, która to robi, informuje ludzi, żeby się odsunęli na bezpieczną odległość, wstrzymuje ruch samochodów i... boom! - opowiedziała radośnie T, wspominając obchody Diwali w rodzinnych stronach.
- Ale u was nie strzelają tymi fajerwerkami w siebie nawzajem? - upewniłam się. - A też jest tak dużo policji, ludzie rzucają w siebie płytami chodnikowymi i się biją??
- .... eee...nie.... Diwali to bardzo radosne święto - odpowiedziała niepewnie T.
Kilka dni temu koledzy zapytali mnie, czy mamy w najbliższym czasie jakieś święto w Polsce, czy tylko czekamy na Boże Narodzenie.
- 11. listopada mamy Dzień Niepodległości.
- To w związku z końcem II wojny światowej, tak? - zapytał M, Pakistańczyk
- Nie, Polska odzyskała niepodległość po I wojnie światowej. Wcześniej byliśmy podzieleni między Rosję, Niemcy i Austrię - przedstawiłam skrótowo fragment europejskiej historii.
- Jak się u Was świętuje Dzień Niepodległości? - zapytała T.
- Wiesz, ludzie się gromadzą, są takie marsze, jakby parady, strzelają czymś jakby fajerwerkami - trochę zabrakło mi odpowiednich słów, żeby nazwać dobrze te race, których używają manifestanci.
- O, to jak podobnie jak u nas na Diwali! Też mamy takie jakby bomby i nawet trzeba ruch uliczny wstrzymywać, jak ktoś chce to odpalić. Osoba, która to robi, informuje ludzi, żeby się odsunęli na bezpieczną odległość, wstrzymuje ruch samochodów i... boom! - opowiedziała radośnie T, wspominając obchody Diwali w rodzinnych stronach.
- Ale u was nie strzelają tymi fajerwerkami w siebie nawzajem? - upewniłam się. - A też jest tak dużo policji, ludzie rzucają w siebie płytami chodnikowymi i się biją??
- .... eee...nie.... Diwali to bardzo radosne święto - odpowiedziała niepewnie T.
Rodacy, mam nadzieję, że Dzień Niepodległości mija Wam spokojnie i radośnie :-)
My siedzimy w domu i usiłujemy wyzdrowieć przed nadchodzącym tygodniem pracy.
My siedzimy w domu i usiłujemy wyzdrowieć przed nadchodzącym tygodniem pracy.
niedziela, 4 listopada 2012
Dziczyzna
W Szwecji szynki z łosia czy z renifera są powszechnie dostępne w sklepach spożywczych przez cały rok. Trochę trudniej znaleźć mrożonego renifera czy jelenia, ale to też się udaje zrobić w osiedlowym sklepie.
Wygląda na to, że jesienią nadchodzi czas na świeżą dziczyznę. Gdy szukałam wczoraj mięsa do lazanii, na sklepowej półce, gdzie na ogół było tylko mielone wołowe, wieprzowe i jagnięce, pojawiło się coś nowego. I to nie jedno. Do wyboru było mięso mielone z łosia, jelenia oraz dzika. W takiej samej cenie jak ekologiczne wołowe! Do jelenia i dzika nie mogłam się przekonać, ale że łosia już nie raz jedliśmy na kanapkach, to wzięłam właśnie jego.
Zaskakująco dużo gatunków mięsa można znaleźć w osiedlowym sklepie. W porównaniu do polskich sklepów - takich osiedlowych i hipermarketów - dużo powszechniejsza jest w Szwecji jagnięcina. Można kupić nie tylko kawałki mięsa owcy, ale również różne owcze kiełbasy.
Konina też jest dostępna, ale często ukryta - np. niedawno znalazłam salami produkowane z mieszanki wieprzowiny i koniny. Coś, co się nazywa mięsem hamburgerowym, też często zawiera koninę.
Wygląda na to, że jesienią nadchodzi czas na świeżą dziczyznę. Gdy szukałam wczoraj mięsa do lazanii, na sklepowej półce, gdzie na ogół było tylko mielone wołowe, wieprzowe i jagnięce, pojawiło się coś nowego. I to nie jedno. Do wyboru było mięso mielone z łosia, jelenia oraz dzika. W takiej samej cenie jak ekologiczne wołowe! Do jelenia i dzika nie mogłam się przekonać, ale że łosia już nie raz jedliśmy na kanapkach, to wzięłam właśnie jego.
[Mięso mielone z łosia]
Zaskakująco dużo gatunków mięsa można znaleźć w osiedlowym sklepie. W porównaniu do polskich sklepów - takich osiedlowych i hipermarketów - dużo powszechniejsza jest w Szwecji jagnięcina. Można kupić nie tylko kawałki mięsa owcy, ale również różne owcze kiełbasy.
Konina też jest dostępna, ale często ukryta - np. niedawno znalazłam salami produkowane z mieszanki wieprzowiny i koniny. Coś, co się nazywa mięsem hamburgerowym, też często zawiera koninę.
sobota, 3 listopada 2012
Alla helgons dag
czyli dzień Wszystkich Świętych obchodzony jest w sobotę między 31 października a 6 listopada. W Szwecji większość wydarzeń liczy się tygodniami, więc to wypada w sobotę w 44 tygodniu roku.
Niektóre firmy mają z tej okazji wolne pół piątku, w innych wolny był cały piątek, a my pracowaliśmy wczoraj normalnie - cały dzień... 1 listopada był normalnym dniem roboczym.
Marcin się rozchorował, więc sama wygooglałam jakiś cmentarz i pojechałam zobaczyć, jak Wszystkich Świętych obchodzi się w Szwecji.
Mimo że Halloween wypadało 3 dni temu, to właśnie dzisiaj widziałam w metrze dziewczynkę przebraną za czarownicę, a na osiedlu spotkałam grupę dzieci przebranych za nie wiem co, ale zdecydowanie były przebrane i miały wiaderko z rysunkiem dyni - zapewne na słodycze :-)
Cmentarz Skogskyrkogården leży wzdłuż zielonej linii metra nr 18. Dokładnie między stacjami Sandsborg i Skogskyrkogården. Pojechałam na tę drugą. Jak się okazało, nie tylko ja. Już na peronie zrobił się zator. Ale taki spokojny - wszyscy stali i czekali aż kolejka się posunie, tłoku nie było, nikt się nie pchał. To samo - jak się okazało przy wychodzeniu ze stacji metra - było w drugą stronę. W ciągu kilku minut pojawiła się obsługa stacji i radziła, żeby pojechać metrem na stację Sandsborg, jeśli ktoś udaje się na cmentarz - niektórzy czekający w kolejce wsiedli do najbliższego pociągu. Tymi, którzy zostali, zajęła się obsługa - 2 osoby stanęły w tłumie i oddzielały strefy dla wchodzących i wychodzących, żeby jakoś upłynnić ruch. Osobom czekającym przed wejściem do stacji doradzano 8-minutowy spacer na stację Sandsborg.
Pamiętam moje zdziwienie, jak pierwszy raz zobaczyłam przed krakowskim cmentarzem miodek turecki. Dzisiaj byłam bardzo ciekawa, czy tutaj też będzie sprzedawane jakieś jedzenie. Były hot-dogi - to chyba najpopularniejsze w Sztokholmie uliczne jedzenie, więc jakby mogło ich zabraknąć! A poza tym kawa (któryś ze sprzedawców miał na swoim stole coś, co wyglądało jak duży ekspres i karton mleka Arli) i jakieś bułeczki.
Artykuły nagrobne sprzedawane były w jednej kwiaciarni - iglaste gałęzie, wrzos w doniczkach i białe znicze. Niewiele tego.
Na cmentarz pojechałam, gdy było już ciemno. Wzdłuż głównej ścieżki rozstawione były duże świeczki (takie jak podgrzewacze tylko kilka razy większe), więc było widać, którędy iść, ale gdy się zeszło w boczną ścieżkę, to można było zdać się jedynie na swoje umiejętności widzenia w ciemności. Dlatego niektórzy odwiedzający chodzili z latarkami. Napisów na nagrobkach zupełnie nie dało się bez niej czytać. Generalnie na cmentarzu było dosyć ciemno, bo znicze były tylko na niektórych grobach, a jak już były to najczęściej jedynie dwie sztuki, co nie dawało szczególnie dużo światła.
Teren cmentarza ogrodzony był murem, o ile dobrze widziałam (no przecież ciemno było...) to była to łąka, drzewa znajdowały się jedynie wokół kaplicy. "Teren" nagrobka jest taki sam jak w Polsce, ale tutaj kamienna jest tylko pionowa płyta z nazwiskiem i latami życia danej osoby, nie ma tej całej poziomej części. Nagrobki rodzinne wyglądają tak samo - z tą różnicą, że na nich znajduje się jedynie nazwisko rodziny - coś w stylu 'grób rodzinny Svennsonów'. I tyle. Oczywiście były wyjątki, ale tak wyglądała przytłaczająca większość.
Na całym cmentarzu wyróżniał się jeden nagrobek - jakiegoś chłopca, było jego duże wydrukowane zdjęcie, jakieś pluszaki, dużo zniczy, kwiaty i... duża dynia ze świeczką w środku. Wyglądało to raczej sympatycznie niż strasznie, nawet na takim ciemnym cmentarzu.
Na każdym polskim cmentarzu, na którym byłam, znajdowało się takie miejsce, gdzie można było zapalić świeczkę dla zmarłych, których grobów nie mogło się tego dnia odwiedzić. Tutaj takiego miejsca nie znalazłam...
Subskrybuj:
Posty (Atom)