czwartek, 12 kwietnia 2012

Metro się (czasami) psuje

Awarie metra zdarzają się dosyć często - przynajmniej raz na dwa tygodnie ktoś z nas ma z tego powodu opóźnienie, głównie po południu, a więc w drodze z pracy do domu.

Najczęściej awaria powoduje, że pociąg kończy jazdę kilka stacji przed naszą pętlą i trzeba poczekać kilka lub kilkanaście minut na następny. Raz zdarzyło się, że Marcin musiał czekać około godziny, ale to wyjątek.

Dzisiaj rano - akurat wyszliśmy z domu wcześniej niż zwykle, bo Marcin chciał być w pracy przed 9:00 - popuła się zwrotnica i metro nie dojeżdżało do pętli, tylko kończyło jazdę jedną stację wcześniej. W godzinach szczytu metro jeździ co 5 minut, więc nigdy nie ma tłumów na stacji i na ogół stoi tam przynajmniej jeden pociąg. A dzisiaj tłok na peronie, puste tory i żadnej informacji... po jakichś 10 minutach (inni pewnie czekali dłużej) usłyszeliśmy komunikat o awarii. Brak informacji o czasie naprawy awarii, komunikacji zastępczej - no, niczego nie było ;)
Stwierdziliśmy, że spróbujemy dojechać do pracy samochodem.

Przy stacji metra znajduje się pętla autobusowa. Jak już ją minęliśmy, usłyszeliśmy klakson. Raz, po chwili drugi raz. Trąbił kierowca autobusu, na którym wyświetlona była informacja, że jeździ on w zastępstwie czerwonej linii metra. Ha! Czyli nie trzeba było iść po samochód!

Do autobusów w Szwecji wsiada się zawsze przednimi drzwiami (chyba, że jedzie się z wózkiem, wtedy można skorzystać ze środkowych drzwi). Przy kierowcy jest zbliżeniowy czytnik kart (taki sam jak w metrze) - a nawet dwa, bo drugi jest na mniejszej wysokości, dla niepełnosprawnych - i każdy wchodzący przykłada swoją kartę, czeka na 'biiiiip' (albo wyjmuje bilet kilkuprzejazdowy i daje kierowcy do podstęplowania), a następnie zajmuje miejsce w autobusie.
Więc wszyscy, którzy się zorientowali (nie wiem, gdzie się podziała reszta ludzi czekających na peronie na metro, ale wygląda na to, że poszli w innym kierunku niż my), że można skorzystać z autobusu, ustawiła się w kolejkę do przednich drzwi i przykładała swoją kartę do czytnika. I prawie każdej osobie pan kierowca mówił, że nie trzeba (pewnie dlatego, że to komunikacja zastępcza) i że można wsiadać wszystkimi drzwiami. Jedna pani wsiadła korzystając ze środkowych drzwi, ale też podeszła do kierowcy bipnąć swoją kartą :) Podjechaliśmy jeden przystanek, potem przesiadka na metro (w tym czasie musieli naprawić awarię, bo na stację przyjechał pociąg z pasażerami w środku) i dalej poszło tak, jak zwykle.

Z tym odbijaniem biletu przy wejściu do metra jest śmieszna sprawa. Nawet jeśli któraś bramka jest popsuta, a więc otwarta cały czas, to praktycznie każdy przechodzący przez nią człowiek zatrzymuje się przy przejściu, przykłada kartę do czytnika, czeka na biiip z zieloną strzałką i dopiero przechodzi.

Czytałam jednak, że coraz więcej osób próbuje jeździć na gapę i wciskają się do bramki razem z kimś, kto wchodzi legalnie (da się to zrobić, jeśli bramka jest w formie rozsuwanych drzwi; dzisiaj jeden człowiek tak się za mną wciskał, że aż na mnie nadepnął) - ktoś napisał list do osiedlowej gazety, zwracając uwagę na ten problem.
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zdarzyły mi się dwie kontrole biletów w metrze - raz wsiadła grupa (6-8 osobowa) kontrolerów do wagonu metra i sprawdzali czytnikami ważność biletów; drugim razem kontrola była przy wyjściu z metra na głównej stacji - kontrolerzy stali przy bramkach i sprawdzali wychodzących (normalnie do wyjścia nie jest potrzebny bilet, a bramki otwierają się automatycznie).
Wygląda więc na to, że problem istnieje, chociaż na pierwszy rzut oka nie bardzo go widać. Ale SL (sztokholmska komunikacja miejska) musi go odczuwać, skoro inwestuje w kontrolerów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz