poniedziałek, 28 października 2013

Związki zawodowe

Historia związków zawodowych zaczęła się od konfliktu pracodawcy z pracownikiem. Konflikt tak się rozwinął, że pracodawca poprosił o pomoc wojsko, w skutek działań którego pracownik stracił życie. Skończyło się to zamieszkami i wprowadzeniem prawa o niemieszaniu się wojska i policji w sprawy przedsiębiorstw.

Pierwsze związki zawodowe miały bardzo silną pozycję - również w stosunku do pracowników. Gdy związek ogłaszał strajk, to pracownikowi nie wolno było podjąć pracy. Za brak posłuszeństwa groziły nawet kary cielesne. Dzięki tej wewnętrznej dyscyplinie związki mogły walczyć o dobre prawo i przywileje pracownicze.

W Szwecji większość branż ma swoje "specjalistyczne" związki, ale istnieją też takie zrzeszające ludzi wykonującego każdy rodzaj pracy - jednym z nich jest Unionen.

Związki zawodowe nadal mają bardzo silną pozycję. Przynależność kosztuje około 200 koron miesięcznie, ale jeśli pracodawca będzie chciał zwolnić członka związku, to będzie musiał się z tego dokładnie wytłumaczyć. Poza tym procedury pozwalają na ugranie dodatkowego miesiąca do okresu wypowiedzenia zawartego w umowie.
Minusem jest to, że pracodawca nie może pracownikowi powiedzieć, że zostanie zwolniony, dopóki nie zostanie to zatwierdzone przez związek. Ale nawet wtedy informacja ta przychodzi do pracownika od przedstawiciela związku a nie od pracodawcy - co wygląda dziwnie, bo dostaje się ją od obcego człowieka.

Jedną z zasad obowiązujących przy zwolnieniach jest kolejność zatrudnienia. Najpierw zwalnia się tych, którzy mają najkrótszy staż w danej firmie. Firmy mają swoje sposoby, żeby zostawić lepszego pracownika z krótszym stażem - zmieniają mu na przykład stanowisko (przy czym gorszy pracownik z dłuższym stażem może zakwestionować taką zmianę i próbować udowodnić, że również jest w stanie wykonywać obowiązki na tym nowym stanowisku).

Ludzie, którzy należą do związków zawodowych, często zapisują się do A-kassa (można też należeć do A-kassa, a nie należeć do związku). W zamian za comiesięczne składki, w przypadku utraty pracy, przez kilka miesięcy dostaje się zapomogę - są róże warianty, można dostawać około 10 tysięcy koron, można ileś procent ostatniej pensji.

niedziela, 27 października 2013

Woskowanie kurtek

Kupiliśmy w zeszłym roku kurtki parki. Tegoroczna zima jeszcze nie nadeszła, ale jak temperatura spadła w okolice 0, to stwierdziliśmy, że czas się przygotować. Kurtki mieliśmy wyprane, ale została jeszcze impregnacja.

Jakiś czas temu przeczytałam wskazówki dotyczące dbania o czystość wody - wynikało z nich, że należy unikać korzystania z koszulek zrobionych z bakteriobójczych materiałów. Zawierają one srebro lub jakąś inną substancję, która w czasie prania ma negatywny wpływ na środowisko. Wolę nie myśleć, jakie spustoszenie robią płyny impregnujące.

Na szczęście nasze kurtki można zaimpregnować w bardziej przyjazny środowisku sposób. Woskiem. W instrukcji do kurtki była wzmianka, że można użyć żelazka lub impregnować ją nad ogniskiem... na szczęście nieoceniony YouTube dostarczył nam informację o dużo prostszej metodzie - z wykorzystaniem suszarki.

Nie bardzo wiedziałam, ile wosku potrzeba na jedną kurtkę, więc kupiłam jedną kostkę dla siebie i jedną dla Marcina (kostki są mniej więcej wielkości mydła). Teraz mogę powiedzieć, że ta ilość na pewno wystarczy do końca życia naszych kurtek.

Impregnacja woskiem jest bardzo prosta. Najpierw ubranie smaruje się woskiem, a potem ogrzewa powietrzem z suszarki. Widać, jak wosk się topi i znikają białe woskowe paski.

[Woskowanie]

[Topienie]

Obie kurtki wyglądają ok, chociaż trochę czuć ten wosk pod palcami. Czy będą nadawały się do użytku, przekonamy się przy pierwszych większych opadach :)

środa, 23 października 2013

Punktualność - wersja indyjska

T zaprosiła mnie na urodziny swojej córki. Na zaproszeniu podana była godzina - 16:30. Jako że nie byłam wcześniej w tej części miasta, gdzie mieszka T, wyjechałam z domu trochę wcześniej niż wynikało z rozkładu jazdy. W związku z tym musiałam później pospacerować trochę po okolicy, żeby przyjść na przyjęcie w miarę punktualnie.
16:27 - pukam, T otwiera mi drzwi. Grzecznie pytam, czy nie za wcześnie, a ona na to, że właśnie wychodzi się przebrać (impreza była w wynajętej parkowej świetlicy). Mogę pójść z nią albo posiedzieć z jej koleżanką.
- Ale co z gośćmi? - pytam naprawdę zdziwiona.
- Goście przyjdą później.
- Ale... zmieniliście plany? Na zaproszeniu było napisane 16:30...
Dowiedziałam się, że mąż T pojechał po córkę zabrać ją z innego przyjęcia i właśnie się przebierają w domu.

Co za dziwne przyjęcie - goście zaproszeni a ani gospodarzy ani solenizantki nie ma na miejscu o podanej godzinie.

Gdy pół godziny później zostawiłam T w jej domu, żeby mogła się przygotować, i poszłam z jej mężem i córką do świetlicy, zastaliśmy tam zaledwie 3 osoby (a zaproszenie przyjęło ponad 30)!

Wyjaśniono mi, że takie "spóźnienia" to rzecz naturalna w indyjskiej kulturze, i że gospodarze planowali odśpiewanie "sto lat" i tort na godzinę 18:00. Niestety również o tej godzinie jeszcze nie wszyscy byli obecni, więc T dzwoniła i sprawdzała, gdzie są spóźnialscy.

Dobrze, że gdy T nas odwiedzała, to spóźniła się jedynie niecałe pół godziny ;) Teraz wiem, że mogło być znacznie gorzej.

niedziela, 6 października 2013

Chińscy dziadkowie

W. pochodzi z Chin i pracuje w firmie, z którą blisko współpracujemy. Dzięki temu, że mamy wspólną kuchnię, czasem zdarza się nam spotkać i pogadać.
W. kupił niedawno mieszkanie. Od jakiejś chińskiej rodziny, która przeprowadzała się do większego mieszkania. W. mówił, że jak będzie miał dzieci, to też będzie musiał kupić większe mieszkanie, bo w ich kulturze, to dziadkowie zajmują się wnukiem przez pierwszy rok jego życia. W praktyce wygląda to tak, że dziadkowie przyjeżdżają (bądź przylatują, jeśli dziecko mieszka w innej części świata), wprowadzają się do rodziny swojego dziecka i mieszkają z nią przez cały rok.
Nie wiem, czy to zależy od regionu Chin, ale wcześniej słyszałam, że chińskie mamy nie pracują do czasu aż dziecko pójdzie do szkoły. Chyba, że te dwie rzeczy - roczna pomoc od dziadków i niepracująca mama - funkcjonują jednocześnie. Tylko co w takim przypadku robi mama przez te pierwsze 12 miesięcy?

piątek, 4 października 2013

Piłkarzyki

Chłopaki z pracy przeginali z rozrywkami. Potrafili 3 razy dziennie spędzać po pół godziny na piłkarzykach - wiem, bo kiedyś z ciekawości zmierzyłam im czas.
Problem w tym, że nie wyrabiamy się z zadaniami, nie udaje nam się osiągnąć zaplanowanego celu... sytuacja firmy też jest nieciekawa. Chłopaki to widzą - chociażby na burndown chartach. Ale to nie skłania ich do większego przykładania się do pracy.

Poprosiłam więc E, naszego HRowca, o rozmowę i powiedziałam, w czym widzę problem. Jedyne rozwiązanie, jakie ja widziałam, to zwrócenie programistom uwagi, żeby tyle czasu w godzinach pracy nie spędzali na graniu. Ale E miał lepszy pomysł - i, co lepsze, widzę, że skuteczny!

Razem z N. i N. na piłkarzyki chodzi D. D. jest Szwedem i naszym grafikiem. W sumie chyba nikt się nie orientuje w jakie dni on pracuje w biurze, ale najważniejsze, że wywiązuje się ze swoich obowiązków i dostarcza to, co potrzebne. E. poprosił D., żeby po 5 minutach gry mówił chłopakom, że czas wracać do pracy. I tyle. Taka luźna uwaga od starszego kolegi.
Nikt nie dostał "nagany", nikt nie poczuł się dotknięty, a cel został osiągnięty. Jak dla mnie - niesamowite!

czwartek, 3 października 2013

Nieodpowiedni kolor

100 000 koron kary dostała pani z Sundbyberg za pomalowanie domu na niebiesko.

Dom leży na terenie będącym pod ochroną jako dziedzictwo kulturowe. Przed zmianą koloru właścicielka wysłała więc pismo do zarządcy dzielnicy z pytaniem, czy może to zrobić. Dostała pozytywną odpowiedź, przy czym zaznaczono, że nowy kolor musi pasować do otoczenia.

W przeszłości dom miał już różne kolory, w tym również niebieski, więc właścicielka pomalowała go na kobaltowy niebieski. Okoliczne dzieci nazywają go teraz domem Muminków.
Niedługo po przemalowaniu domu, jego właścicielka dostała list z informacją, że dozwolone w jej okolicy kolory to jedynie biały i kawa z mlekiem. W związku z czym nałożono karę w wysokości 100 000 koron. Za każde 6 miesięcy, w których dom ma zły kolor.

Link do artykułu na "Mitt i".

środa, 2 października 2013

Norweska autostrada

W maju tego roku, gdy odwiedziliśmy Norwegię, zdarzyło nam się przejechać niewielki odcinek trasy norweską autostradą. Bramek nie było, a płacić na trasie można było jedynie gotówką i w tym celu trzeba było zjechać przed autostradą do miejsca poboru opłat. Nie mieliśmy gotówki, więc pojechaliśmy przed siebie, zastanawiając się, czy dostaniemy z tej okazji mandat czy nie.

Właśnie dostaliśmy rachunek. Ze zdjęciem, na którym nie widać nic poza rejestracją samochodu (bardzo wyraźną) - cała reszta jest czarna. Rachunek jest napisany po szwedzku, przekręcili nam nazwisko (bo Marcin zamiast jednej polskiej litery, ma literę fińską, która najwyraźniej nie występuje w norweskim), a kwotę podano w koronach norweskich i szwedzkich - co jest o tyle dobre, że nie trzeba będzie się zastanawiać, ile dokładnie przelać.

wtorek, 1 października 2013

Buka

Buka z Muminków w oryginale nazywa się Mårran. Chciałam wiedzieć, skąd się wzięła polska nazwa, więc zapytałam Szwedów, czy słowo mårra coś znaczy. O., mój szef, stwiedził, że nie, ale sprawdziłam to później w Internecie i według Wikipedii nazwa pochodzi od szwedzkiego czasownika morra, co znaczy warczeć lub mruczeć.

Gdy N. powiedział, że w Rosji Buka nazywa się Moppa, czyli tak samo jak po szwedzku, zaczęłam się głośno zastanawiać, skąd się w takim razie wzięła polska nazwa. N. skojarzył, że jest takie rosyjskie słowo, które brzmi jak polska "buka" i oznacza coś - o ile dobrze pamiętam - straszącego, budzącego grozę.
No ładnie! Rosjanie mają nazwę zbliżoną do oryginału, a Polacy dostali w prezencie nazwę rosyjską ;-)