wtorek, 27 marca 2012

Czas letni

W nocy z soboty na niedzielę przechodziliśmy z czasu zimowego na letni. Komputery i telefony zmieniają czas automatycznie i nawet nie informują użytkownika, jak to kiedyś miał w zwyczaju robić Windows, że czas uległ zmianie. Jako ludzie pozbawieni zegarków, które trzeba by ustawiać ręcznie, mieliśmy kiedyś problem, żeby się zorientować, czy komputery i komórki przestawiły czas na "nowy" czy też pokazują "stary". Teraz już wiemy, że robią to same i "problem zmiany czasu" nas omija - no, pomijając jeden drobny szczegół, że wstajemy raz o godzinę później niż zwykle ;)

Generalnie rzecz biorąc raz na pół roku przesuwa się zegarki - raz w jedną raz w drugą stronę - i jest to coś, do czego jesteśmy przyzwczajeni. My, Europejczycy.

Okazało się, że są ludzie, którzy nie mają pojęcia o istnieniu "zmiany czasu" i są zaskoczeni np. przez panią, która zwykle przychodziła sprzątać mieszkanie o 9:00, a któregoś dnia zjawiła się o 8:00...

A. przyjechał do firmy na delegację, jako przedstawiciel teamu z Bangalore. Siedzi w Sztokholmie już chyba 2 miesiące, ale cały czas posługuje się czasem indyjskim - np. przy dodawaniu spotkań do kalendarza przelicza (na głos) czas z naszego na swój.
A. do pracy przychodzi mniej więcej godzinę później niż reszta zespołu, ale po zmianie czasu przyszedł dwie godziny później. I zdziwił się, że Chińczycy wychodzą na obiad godzinę wcześniej niż zwykle. Tak oto A. dowiedział się, że dwa dni wcześniej przeszliśmy na czas letni. Zainteresował się tematem i zaczął wypytywać M. (szefa projektu) o skutki, jakie ta zmiana ze sobą niesie. Pytał np. czy to oznacza, że teraz wszystkie spotkania będą się odbywały godzinę wcześniej. I czy samolot, którym za 2 tygodnie ma wrócić do domu, też będzie odlatywał godzinę wcześniej. M. starał się mu wyjaśnić, że to nie jest tak, że wszystkie zaplanowane wydarzenia będą się odbywały o innej godzinie i są jakby przełożone, tylko że teraz JEST inny czas i wg tego czasu wszystko się dzieje. Tłumaczył, że nocy z soboty na niedzielę po 1:59 była od razu 3:00. A. wywnioskował z tego, że należy zmienić sposób liczenia różnicy czasu między strefami czasowymi - sama idea była dla niego zaskoczeniem. I - jak chyba większość Europejczyków, których ta zmiana dotyka - nie mógł zrozumieć, że może się opłacać robić takie zamieszanie... No tak, w naszym biurze jest to szczególnie trudno pojąć, bo światła - nawet w pustych salach konferencyjnych - są włączone przez cały dzień.


piątek, 23 marca 2012

Metro niejedno ma imię

W Polsce niektóre pociągi dostają swoje imiona - jak Karkonosze czy Kopernik. Kilka dni temu Marcin zauważył, że w Sztokholmie jest podobny zwyczaj. Tyle, że tutaj nazywane są wagony metra. Każdy nowy (na starych nie znaleźliśmy nazwy) wagon metra ma swoje imię - dzisiaj wracałam do do domu Göstem (potoczna forma imienia Gustaw).
[Gösta]

[Mian]

[Mark i ja]

A w kierunku Norsborg pojechali Lasse, Bosse i Olle.

czwartek, 22 marca 2012

Szczoteczka dla twardzieli

Na sklepowej półce wyglądała niewinnie. Jakby miała dodatkowe trochę dłuższe włókna do czyszczenia przestrzeni międzyzębowych. Poczułam się zachęcona, żeby ją wypróbować.
Wrażenia... jakbym gryzła choinkę ! Te pomarańczowe włoski to nie są zwykłe szczoteczkowe włókna. To jest utwardzane 'coś'.

Jedyny plus jest taki, że zęby wydają się być naprawdę dobrze wyczyszczone :-) Użycie szczoteczki czuć jeszcze przez 1-2 godziny po umyciu - taki ślad zostawia ten pomarańczowy potwór!

środa, 21 marca 2012

iMac

3 tygodnie czekałam na nowy komputer do pracy. Mój prywatny laptop nie dość, że jest wolny i ma mały ekran, to jeszcze ma problemy z podświetleniem i często nie da się odchylić ekranu nawet do kąta prostego.
Po trzech tygodniach oczekiwania stwierdziłam, że nie chcę się dłużej męczyć ze swoim laptopem i mogę zrezygnować z SSD (podobno w całej Europie brakuje tych dysków i czas oczekiwania pozostawał nieznany), byle tylko dostać nowy sprzęt jak najszybciej.
I przyszedł. Po włączeniu tego wielkieeeeeeeeego ekranu - przesiadka z 13 cali na 27 cali - zrobiłam wielkie WOW. Jakość obrazu jest super, komputer śmiga (chociaż koledzy z pracy mówili, że na SSD wszystko chodziłoby jeszcze szybciej) i ten rozmiar - mogę mieć otwartych do edycji i rozmieszczonych na pulpicie 5 plików i jeszcze zostaje miejsce na Skype'a.

Mam teraz dylemat. Domowy komputer trzeba wymienić. Bardzo chciałam mieć Air'a, ale teraz.... teraz to już nie wiem, co chcę!

Jeśli chodzi o korzystanie z klawiatury ze szwedzkim layoutem (tak, wiem, że można sobie ustawić dowolny layout)... ona jest dobra dla użytkowników Emacsa. Żeby napisać nawias klamrowy - o taki: { - trzeba wcisnąć trzy klawisze jednocześnie! A to podstawa życia programisty - zaraz po średniku ;-)

Mårten twierdzi, że najgorsza ze wszystkich jest jednak klawiatura francuska - nie dość, że znaki specjalne są w innych miejscach i niektóre litery są zamienione miejscami, to jeszcze do uzyskania cyfr trzeba używać Shifta. Ufff - dobrze, że ja nie muszę ;-)

poniedziałek, 19 marca 2012

Szwedzka wiosna

W weekend temperatura wzrostła do jakichś 6 stopni powyżej zera. Kilkoro dzieciaków na placu zabaw biegało w kombinezonach, ale większość miała albo cienkie kurtki albo tylko bluzy czy swetry. Nadeszła wiosna...

W tym samym czasie w Krakowie było 20 stopni. Czyli "wszędzie" ludzie odczuli przypływ ciepła. Tylko każdy na swój lokalny sposób.

Dzisiaj rano powitał nas śnieg. Temperatura była dodatnia (może 2 stopnie powyżej zera), więc śnieg od razu się topił. Ale momentami sypało jakby była zima.

W gazetach pojawiają się informacje, że w drugiej połowie tygodnia będzie nawet 15 stopni ciepła. Ale takie informacje były już tydzień temu i chyba również dwa tygodnie temu. Pewnie taka misja mediów, żeby podtrzymywać ludzi na duchu :-)

Tydzień temu w weekend było tak ciepło (z tego, co pamiętam, to 8 stopni), że ludzie grillowali w parkach :-) Szwedzka reklama Ikei nie wydaje się już śmieszna - wydaje się po prostu prawdziwa:
[Ikea: Sommaren är här]

wtorek, 13 marca 2012

O zgubionej skarpetce i torkrumie

Ostatnich dwóch wizyt w pralni nie rezerwowałam z wyprzedzeniem. Po pracy wzięłam z domu pranie, proszki i poszłam. Nikogo nie było, wszystkie pralnie dostępne, więc zarezerwowałam "na już" - inaczej się nie otworzy pomieszczenia z pralkami - i zaczęłam pranie.

I tak sobie ostatnio siedziałam w pralni, czytałam gazetę, aż nagle po godzinie 19 zrobiło się prawie całkiem ciemno - świeciła się tylko jedna żarówka w bocznym korytarzu. Ale suszarki działały, więc siedziałam sama w ciemnej piwnicy i gapiłam się na wyświetlacz odliczający czas do końca suszenia.

Po praniu trzeba było wszystkie rzeczy spakować i zabrać do domu. Pomyślcie, jak fajnie się wyciąga z dużej ciemnej suszarki ciemne skarpetki. Oświetlałam sobie otoczenie telefonem trzymanym w jednej ręce (która to ręka przytrzymywała jednocześnie reklamówkę - bo gdzieś te skarpetki trzeba było włożyć) i pakowałam rzeczy drugą ręką. Po przyjściu do domu okazało się, że brakuje jednej skarpetki (być może brakowało również jakiejś pary, ale brak par nie rzuca się w oczy aż tak bardzo.

W czasie wczorajszego prania znalazłam w pralniowych szafkach 3 skarpetki i 2 pary majtek. Szkoda, że nie było wśród nich mojej zguby.
Ponadto okazało się, że poprzednie wyłączenie światła o godzinie 19 to nie był przypadek. Tym razem zgasło kilka minut po 19. Ciekawe, że w jednej z suszarni światło działało - szkoda, że akurat nie w tej, z której ja korzystałam ;-)

Udało mi się wczoraj poznać jak się korzysta z pomieszczenia suszarni. W pralni są dwa rodzaje "suszarni" - jedna to pokój z suszarkami bębnowymi, maglem i blatami, a druga... 
Druga to pokój z linkami do suszenia. Tak myślałam, jak byłam tutaj po raz pierwszy. Ale coś mi nie pasowało - bo ta suszarnia jest dostępna jedynie godzinę dłużej niż czas zarezerwowany na pranie. A pranie nie wyschnie w godzinę - tak myślałam. Myliłam się :-)


Będąc w tej suszarni po raz pierwszy nie zapaliłam światła. Na zdjęciu widać, że w pomieszczeniu znajduje się duży wentylator. Przy kontakcie do zapalania światła jest włącznik. Automat sam reguluje temperaturę w pomieszczeniu. Więc nawet jeśli czegoś nie można suszyć w suszarce bębnowej, to można to zanieść do domu suche!

środa, 7 marca 2012

Biurowa toaleta


W moim biurze jest kilka ładnie oznaczonych toalet - ładnie, czyli rysunkami pani i pana, więc czytelnymi dla każdego. Obok kuchni jest jedna taka toaleta, ale ponieważ w okolicy jest kilka sal konferencyjnych, to często jest zajęta. Mamy też w firmie jednego Hindusa - A. przyjechał z Indii na kilka tygodni, więc nie jest "miejscowy". Jak jedliśmy czasem lunch w kuchni, to znikał, gdzieś na zapleczu. Dzisiaj w kuchni jadł z nami szef i zauważył, gdzie A. poszedł. Gdy wrócił, szef zapytał go, czy widział oznaczenie na drzwiach. A. powiedział, że tak jest oznaczona toaleta - ale pewny nie jest, bo dla niego to tylko jakieś znaczki. Sprawdziłam - napis informował: "Damtoalett". Tym razem bez żadnych rysunków :-)

W biurze wszystkie teksty informacyjne są wyłącznie po szwedzku - np. prośba o zmywanie po sobie naczyń (albo wstawienie ich do zmywarki), o posprzątanie po sobie kuchni, o przytrzymaniu guzika do drzwi wejściowych przez 3 sekudny... A na naszym piętrze to chyba mniej niż połowa ludzi zna szwedzki - mogliby się trochę gospodarze tych biur postarać i umieszczać info również po angielsku.

Recykling

Spodziewałam się, że w Szwecji sortowanie śmieci będzie... hmmm... wygodniejsze. W centrum miasta czy na przystankach metra nie ma specjalnych koszy na różne rodzaje odpadków - a wydaje mi się, że np. w centrum Opola były specjalne pojemniki na śmieci, które nadają się do przetworzenia.

W pracy podobnie - w kuchni stoi jeden duży kosz, do którego wszyscy wrzucają różne rodzaje śmieci. Aż mnie boli, jak na to patrzę.

Za to w domu segregujemy, jak należy. Zaczęliśmy standardowo: papier, puszki, butelki, plastik. Jednak przy pojemnikach - które musieliśmy najpierw zlokalizować na mapie Sztokholmu (znalazły się 2 bloki dalej) - musieliśmy dokonać ponownej segregacji. Podział jest trochę inny: gazety i ulotki, opakowania papierowe, szkło białe, szkło kolorowe, opakowania metalowe, plastik miękki i plastik twardy (na te dwa ostatnie jest u nas jeden wspólny pojemnik).  Żeby ułatwić ludziom życie, praktycznie każdy produkt kupiony w sklepie, ma podaną grupę śmieciową, do której należy wyrzucić opakowanie (czasem jest informacja, że opakowanie trzeba podzielić na dwa rodzaje śmieci). Butelek PET nie wyrzuca się do żadnego z pojemników, tylko oddaje do maszyny w sklepie - na każdą butelkę nałożona jest kaucja, której wysokość zależy od rozmiaru butelki.

niedziela, 4 marca 2012

Hässelby strand

Może warto by było najpierw poznać własną dzielnicę, ale... strasznie mnie kusiła wycieczka na plażę. Skoro są wyznaczone kąpieliska, to założyłam, że jest przy nich plaża. Zamiast jednak sprawdzić na mapie, gdzie można je znaleźć, zasugerowałam się nazwą jednej ze stacji metra: Hässelby strand.

Po dojechaniu na miejsce okazało się - co w sumie nie dziwne - że jestem na zwykłym osiedlu. Jedyne, co je odróżniało od "naszego" osiedla, to to, żeby było zimniej i mglisto.

Mgła powodowała, że zupełnie nie było widać granicy między wodą a lądem, co dawało bardzo fajny efekt. Szczególnie, gdy w miejscu - o którym myślałam, że to jest już niebo a nie woda - pojawiały się płynące kaczki.

Na osiedlu stały niezbyt ładne bloki z lat '50 przypominające stare polskie nadmorskie ośrodki wypoczynkowe :D Średnia wieku mijanych ludzi to jakieś 65 lat, a może nawet więcej.

Piaszczystej plaży nie stwierdzono. Był za to duży park wzdłuż jeziora Mälaren. Idąc ścieżką spacerową, w najwęższym punkcie parku, po jednej stronie (w odległości może 5 metrów) mija się blok, a po drugiej (zaraz obok ścieżki) są skały i jezioro.

Było bardzo dużo ptaków - głównie kaczki (ogrom kaczek), sikorki modre i kilka łabędzi (ponadto jeszcze jakieś inne małe ptaki, których nie potrafię nazwać). Poza tym dużo mgły, szron i pustka...


W parku było wydzielonych kilka miejsc na ognisko albo grilla (chociaż nie było wybudowanych grilli ogrodowych, a u nas na osiedlu są). Utwardzone place na uboczu, z ustawionymi wokół ławkami, ze śladami po palonym ognisku.

W parku (a może raczej: na osiedlu) był jakiś zakład albo nieduża fabryka, przed którą stała dziwna rzeźba. Nie mam pojęcia co przedstawia - nie była podpisana, w internecie też nie znalazłam żadnych informacji na jej temat.


Jeśli chodzi o piaszczystą plażę, to... chyba trzeba będzie dokładniej sprawdzić informacje, zanim się pojedzie na kolejny spacer.