"Towarzystwo" spotkane przy wyjściu z pętli nie zachęcało do zwiedzania okolicy, ale skoro już tam pojechaliśmy...
Przy stacji Hässelby Strand znajdowały się mapy, więc łatwo było się zorientować, którą drogę należy wybrać, by pójść w stronę wody. Tutaj nie było tak łatwo, ale pomogła nawigacja w telefonie.
Kilkanaście minut spaceru - najpierw przez osiedle bloków, potem obok domów jednorodzinnych - i dotarliśmy nad jezioro Magelungen.
[dom po północnej stronie jeziora]
[widok na jezioro od strony północnej]
[dom w tradycyjnych barwach po południowej stronie jeziora]
A tam świeżo wyremontowany pomost - jeszcze pachnący drewnem! - i nowe ławki.
[jednoosobowe ławki]
[mój cień]
Plaża, oczywiście, była pozbawiona jakiegokolwiek piasku. Były tam jedynie drzewa, skały i woda.
[plaża]
Koła ratunkowe były umieszczone na brzegu w niedużych odstępach - tak że w razie potrzeby były łatwo dostępne - i niezniszczone, chociaż jedno zamiast wisieć na przeznaczonym do tego słupie leżało sobie pod drzewem. Te koła, które wisiały w oznaczonych miejsach, miały schowaną w plastikowym pojemniku (umieszczonym wewnątrz koła, jak jego średnica) linę - wg informacji na tym pojemniku, miało to chronić linę przed niekorzystnym wpływem promieni słonecznych na jej wytrzymałość. Jak to zobaczyłam, w pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś alarm zabezpieczający przed kradzieżą sprzętu ratunkowego :D
[koło ratunkowe]
Z plaży wyjechaliśmy jeszcze przed zmrokiem - trochę strach było spacerować w takiej okolicy, której mieszkańcy samą swoją obecnością wzbudzali niepokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz