wtorek, 28 lutego 2012
Pasztet z Sokołowa
Za to wspieramy polskich sadowników kupując polskie jabłka w lokalnym sklepie! Do wyboru są jeszcze jakieś inne zagraniczne - szwedzkich jeszcze nie spotkałam.
Dziwnie wyglądają opakowania z mięsem. Tak jak w Polsce, na każdym (przynajmniej na tych, które ja kupowałam, była taka informacja) jest podany kraj pochodzenia. Czasami jest on podkreślony jakimś kolorem (np. żółte podkreślenie na niebieskim opakowaniu). Raz widziałam, że na kartce z ceną przy półce, poza krajem pochodzenia ktoś dopisał dużymi literami "EJ SVENSK" (czyli "NIE SZWEDZKIE") :D
Bardzo dużo jest jedzenia z certyfikatem ekologiczności albo sprawiedliwego handlu. I różnice w cenie są naprawdę nieduże - może kilka procent. Ale np. najtańsze mleko w sklepie jest mlekiem ekologicznym :-) Poza herbatami, jogurtami itp. są też ekologiczne chipsy, popcorn, banany.
Jest nabiał bezlaktozowy, produkty z przekreślonym rysunkiem świni. Do wyboru dla każdego potrzebującego czegoś specjalnego.
Zakupy spożywcze to coś, gdzie można wykorzystać znajomość języka. Na opakowaniach najczęściej brak informacji w języku angielskim. Zwykle znajduje się tekst szwedzki, norweski, czasem dodatkowo fiński i duński. I tyle.
poniedziałek, 27 lutego 2012
Pierwszy dzień w pracy
Dzień zaczął się nieciekawie - nie sprawdziłam, jak dokładnie jedzie moja linia metra i myślałam, że jeśli jakaś stacja jest na północ do T-Centralen, to jeśli na mapie metra moja linia jest narysowana pionowo, to dojadę tam, gdzie chcę. Ale okazało się, że mapa metra jest tylko poglądowa. Pobłądziwszy chwilę po ulicach w okolicy stacji metra postanowiłam wrócić na T-Centralen i dojść pieszo do biura (to w końcu tylko kilka minut, a lepiej nie ryzykować kolejnej pomyłki przy przesiadce). Udało się zdążyć! Byłam w pracy o 8:58.
Praca... miałam zostać testerem aplikacji na Androida, ale okazało się, że bardziej przydadzą się testy wersji dla iOSa. Więc zaczynam poznawać Objective-C :-) Miałam to w planach, ale żeby tak od razu?! Na szczęście na rozmowach jasno mówiłam, że nie znam ani tego ani Java Script'u, więc mam czas, żeby się nauczyć. Uff...
Zespół jest bardzo międzynarodowy. Jest trzech Chińczyków, Hindus (ale on tylko na 2-miesięczny kontrakt), Włoch, Szwedzi, dziewczyna z Libanu (a może z Libii?) i Szwed pochodzenia greckiego... nie wiem, czy to już wszyscy, czy jeszcze kogoś nie miałam okazji poznać. Ciekawie jest słuchać tylu różnych wersji angielskiego. Ponadto prowadzone obok rozmowy zupełnie mnie nie rozpraszają - np. gadało dzisiaj ze sobą przy sąsiednim biurku dwóch Szwedów po szwedzku, za mną Chińczycy po chińsku i w drugim końcu pokoju była jeszcze rozmowa po angielsku między Włochem a Szwedem.
Bardzo żałuję, że nie znam chińskiego, bo może bym zrozumiała, jakie głupoty sobie chłopaki z Chin opowiadają. Testowali dzisiaj dźwięk w aplikacji - jeden zadzwonił do drugiego i coś mu powiedział, drugiego zamurowało (nic nie odpowiedział), a trzeci zaczął się śmiać. Uczcie się języków! Nigdy nie wiadomo, który się przyda :D
Ciekawie było też w biurowej toalecie. Po pierwsze: w biurze nie ma toalet koedukacyjnych, co mnie bardzo zdziwiło. Po drugie - nie wiedziałam, jak zamknąć drzwi. Z zewnątrz była jedna klamka, w środku była druga klamka, ale brak jakichkolwiek zamków - nie skojarzyłam, że te dwie klamki mogą być rozdzielne (są na różnych poziomach i się nie łączą). Żeby zamknąć drzwi, trzeba było przekręcić wewnętrzną klamkę do góry (do pozycji pionowej) - przecież to było takie intuicyjne! :P
Na razie chyba wszyscy pracują na swoich prywatnych komputerach (jakiś firmowy Mac Mini leżał sobie w biurze nieużywany - nie rozumiem, dlaczego ludzie woleli swoje laptopy), ale mój prywatny sprzęt ma trochę popsuty ekran (nie da się odchylić monitora powyżej pewnego kąta), więc dzisiaj zamówiono mi nowy - 27-calowy iMac <mniam> Już się nie mogę doczekać!
sobota, 25 lutego 2012
Pralnia
Czas rozpoczęcia prania nie jest dowolny - każdy dzień jest podzielony na 3 (miesięczne) lub 4 (tygodniowe) 'prania', pierwsza możliwa rezerwacja jest na godzinę 8:00 rano. Pranie należy skończyć przed godziną 20:00 - dłużej prać się nie da, bo o 20:00 odcinany jest dopływ prądu!
Żeby rozpocząć pranie, trzeba poczekać na swoją godzinę (nie można się spóźnić o więcej niż godzinę, ponieważ w takim przypadku rezerwacja zostanie anulowana), włączyć komputer i wybrać opcję "otwórz pralnię". To odblokowuje drzwi do zarezerwowanego pomieszczenia z pralkami.
W pralni tygodniowej są 2 pralki (wysokie, ale pojemnościowo standardowe: 5kg ubrań można włożyć), wirówka i zlew z wbudowaną tarką do prania.
Instrukcja obsługi pralki była prosta - mieściła się na 5 obrazkach. Dodatkowo w pomieszczeniu były też papierowe instrukcje.
Po praniu czas na suszenie. Każda pralnia ma swoją suszarnię - czyli pokój, gdzie są sznurki i można swoje pranie powiesić. Nie wiem, jak potem takie wyschnięte pranie można zabrać, ponieważ suszarnia (drzwi suszarni również są blokowane elektronicznie) jest dostępna tylko o godzinę dłużej niż zarezerwowana pralnia.
Na szczęście są dostępne suszarki bębnowe. Co prawda jest tylko jedno takie pomieszczenie, w którym stoją dwie suszarki, ale tym razem nie było innych chętnych na pranie, więc z dostępem do urządzeń nie było problemu.
W pralni jest kilka koszyków na kółkach, więc bez problemu można do nich wrzucić pranie prosto z pralki i przewieźć do innego pomieszczenia.
Poza suszarkami jest również samoobsługowy magiel i duże stoły, na których można sobie wygodnie poskładać pranie. Ja nie miałam czego składać, bo 40 minut suszenia w 40 stopniach nie przyniosło oczekiwanego efektu. Następnym razem trzeba będzie spróbować suszyć w wyższej temperaturze.
piątek, 24 lutego 2012
Intervju x3
czwartek, 23 lutego 2012
Rekrutacje
Firma F. (z którą odbyłam jedną telefoniczną rozmowę) chciała się umówić na drugą rozmowę - koniecznie w tym tygodniu. Wiedziałam, że mam na pewno wolny wtorek, więc umówiłam się na wtorek. Firma konsultingowa P. też chciała się ze mną spotkać jak najszybciej - niestety jak tylko umówiłam się na rozmowę w czwartek, odezwał się Marcin z informacją, że w czwartek przyjedzie kurier z naszymi paczkami (raz nas w domu nie zastał, a nie wiedzieliśmy, że można było mu podać kod do drzwi, to by zostawił w blokowym schowku te paczki; za kolejną dostawę do domu się płaci, więc siedzę i czekam na kuriera). Rozmowę musiałam więc przełożyć na piątek. Trochę głupio wyszło, bo przekładałam ją około godziny po tym, jak potwierdziłam, że mi pasuje wyznaczony dzień i godzina.
Wtorkową rozmowę miałam mieć po południu, ale rano (10 minut po godzinie 10) dzwoni do mnie pani z firmy H. i pyta, dlaczego mnie jeszcze nie ma i czy mam jakiś problem, żeby do nich trafić. Myślałam, że tę rozmowę miałam umówioną na środę... po sprawdzeniu mailu okazało się, że pani napisała mi w mailu "wtorek, 22 lutego" - i ona czekała na mnie we wtorek, a ja zapisałam sobie 22 lutego. Po wyjaśnieniu sytuacji - kobieta cały czas się śmiała i nie brzmiała jakby to był jakikolwiek problem - ustaliłyśmy, że przyjadę do niej w środę (tak, jak ja miałam zapisane w kalendarzu).
Rozmowa w firmie F. była baaardzo dziwna. Starałam się o stanowisko testera, ale rozmowę miałam z szefem programistów i większość pytań dotyczyła programowania - od zagadnień z programowania obiektowego po kolejność wywołań funkcji przy nawiązywaniu połączenia TCP. Pan L. często siedział w ciszy albo potakiwał w czasie mojej odpowiedzi na pytanie, by na końcu popatrzeć na mnie i po dłużej przerwie powiedzieć, że on nie rozumie, co chcę mu powiedzieć. Stwierdziłam, że chyba do nich jednak nie pasuję - wymagana była znajomość trzech języków programowania, z których tylko w jednym kiedyś coś napisałam (więc trudno mówić, że go znam). "Poskarżyłam" się rekruterce (zadzwoniła do mnie, żeby zapytać, jak mi poszło), że rozmowa była dziwna i trochę nie na temat. Obiecała dowiedzieć się, o co chodzi i dać mi znać w ciągu pół godziny. Nie odezwała się do końca dnia.
W środę poszłam na rozmowę do firmy H. Mimo że cała rozmowa - ponad godzinna! - była po szwedzku, muszę powiedzieć, że było strasznie miło. Pani E. musi być bardzo fajnym szefem grupy. Od razu po rozmowie powiedziała mi, że dobrze mi poszło i że się będą chcieli umówić na następną rozmowę jak najszybciej - najlepiej już w czwartek. Bardzo pozytywnie byłam nastawiona do tej firmy, chociaż praca byłaby dużym wyzwaniem - pracuje się po szwedzku i u klienta.
Zanim dostałam maila z zaproszeniem na lunch (druga rozmowa to spotkanie z dwójką pracowników z zespołu - żeby oni zobaczyli, czy będzie się ze mną dobrze pracować i żebym ja mogła się dowiedzieć, jak dokładnie wygląda praca konsultanta w tej firmie), zadzwoniła rekruterka w sprawie firmy F. Firma jest mną bardzo zainteresowana, więc chcą mieć pewność, czy ja nadal chcę u nich pracować - bo nie chce zajmować mi ani szefowi tamtej firmy czasu, jeśli ja nie jestem zdecydowana. Ja się już nastawiłam, że chcę pracować w firmie H. ale jakoś nie umiałam powiedzieć - "nie, dziękuję"; zwłaszcza, że w firmie H. dostałam dopiero zaproszenie na drugą rozmowę, więc trudno powiedzieć, jakie miałabym szanse...
Jest czwartek, siedzę w domu i, czekając na kuriera, zastanawiam się, co zrobić jutro. Mam umówioną na jutro rano jeszcze jedną rozmowę - z firmą P., stanowisko testera gier. Po południu druga rozmowa w firmie H. i niedługo po niej trzecia rozmowa w firmie F.
W sprawie firmy F. dzwoniła do mnie dzisiaj rano rekruterka pytając o moje dane - adres i szwedzki numer osobowy, którego jeszcze nie mam. Więc jutro na rozmowie w firmie F. będę rozmawiać z jednym z założycieli firmy o warunkach zatrudnienia i - jeśli wszystko będzie jasne - wygląda na to, że jest szansa podpisać umowę.
A na początku marca miałam jeszcze umówioną rozmowę w firmie S... Zastanawiałam się, czy nie lepiej odwołać rozmowę w P... ale jakoś nie umiem znaleźć ładnego uzasadnienia, więc pewnie pójdę.
Co za dużo, to niezdrowo - zdecydowanie!
poniedziałek, 20 lutego 2012
Droga do Szwecji
Polska
Najgorszy kawałek drogi był w Polsce, bo padał na zmianę śnieg i deszcz.Niemcy
W Niemczech tuż przy granicy pojawiały się jakieś absurdalne ograniczenia do 60km/h, później było już normalnie. Poza tym, że podczas gdy my jechaliśmy prawym pasem jakieś 140km/h, lewym pasem cały czas nas ktoś wyprzedzał. W ramach testów sprawdziliśmy, że nasza bryka też ciągnie 180km/h bez żadnego problemu - szybciej nie próbowaliśmy jechać ;) Dziwne, że w Niemczech trafiały się samochody jeżdżące bez włączonych świateł - i chyba trochę niebezpieczne patrząc na to, że takie nieoświetlone szare auto jechało w deszczu ponad 150km/h.Do berlińskiego hotelu trafiliśmy bez większych problemów (po drodze przejeżdżając przez Checkpoint Charlie) - gorzej, że pan z obsługi mówił głównie po wietnamsku (?) i trochę niemiecku, ja próbowałam po niemiecku (ale i tak w każdym zdaniu 90% wyrazów wychodziła szwedzka)... na szczęście trafiła się jakaś anglojęzyczna pani, która nam pomogła w załatwieniu hotelowych formalności i mogliśmy udać się na szybki spacer po mieście. Okazało się, że trafiliśmy na Berlinale - żadnych gwiazd nie było, ale czerwone dywany leżały przed wejściem do kina.
Przeszliśmy się też zobaczyć Bramę Brandenburską. I - polecany, z nieznanych nam przyczyn, przez nasz mały przewodnik miejski - Sony Center na Potsdamer Platz.Dania
Następna była Dania - z dziwnymi wlotami na autostradach (jeśli ktoś by nie załapał, o co chodzi, i nie zjechał z prawego pasa autostrady na lewy, żeby zrobić miejsce wjeżdżającym, to by mogło skończyć się wypadkiem). Ludzie w Dani rozumieją szwedzki, ale lepiej rozmawiać z nimi po angielsku. Nasz pierwszy kontakt z Duńczykami był niezbyt miły, bo pani stwierdziła, że zamówiliśmy 2 razy więcej jedzenia niż chcieliśmy (jak rozmawiała po duńsku ze swoją kierowniczką, to wyraźnie było słychać, że liczby 2 i 4 są tak samo po duńsku jak po szwedzku, więc trudno było się pomylić). Na ceny lepiej nie patrzeć - jak widzę na wyciągu z banku kwotę ponad 180zł przy pozycji McDonalds Roedekro, to robi mi się słabo. Trzeba było nie sprawdzać.W Danii zaliczyliśmy pierwszy most - fajny i duży - na którym nieźle wiało. Podobno ma kilkanaście kilometrów, ale wg nas skończył się zbyt szybko. Most był samoobsługowy - bramki jak na polskiej A4, ale stanowisko obsługi puste; zamiast tego szczelina na kartę i klawiatura do wprowadzenia PINu.
W kopenhaskim hotelu my mówiliśmy po szwedzku, pan odpowiadał po duńsku i było fajnie dopóki nie chciał nam wyjaśnić czegoś bardziej złożonego. I znowu skończyło się na angielskim - ale początek był obiecujący.
Najbardziej znanym punktem w Kopenhadze jest chyba Syrenka (Den lille havfrue). Ale jakoś się miejscowym nie chciało jasno oznaczyć dojścia do tego punktu. Chodziliśmy więc po dosyć ciemnym porcie i prawie całkiem ciemnym parku... ale znaleźliśmy w końcu jakiś znak wskazujący kierunek i Syrenka była nasza! Szkoda, że kiepsko oświetlona.
Szwecja
Niedzielę spędziliśmy na szwedzkich drogach - zaczynając od tunelu i granicznego mostu. Potem były różne rodzaje nawierzchni na autostradzie (między innymi jakaś czerwona, pewnie z większą przyczepnością, chociaż to akurat trudno stwierdzić tak 'na oko'), wloty jak w Danii i znajomy język w czasie przerw.Im dalej na północ, tym więcej śniegu. Po drodze złapała nas śnieżyca - zrobiliśmy sobie przerwę i akurat jak skończyliśmy jeść, śnieg przestał padać (nawet słońce trochę świeciło i było widać miejscami niebieskie niebo!), ale samochód trzeba było odśnieżyć.
Stacje benzynowe są trochę inne - przynajmniej ta, na której byliśmy. Być może dlatego, że sporo stacji (przy autostradzie!) jest czynnych tylko do północy; są jednak również takie, które działają całą dobę (o czym informują znaki). Żeby zatankować należy najpierw wcisnąć guzik przy odpowiednim pistolecie, następnie wyciągnąć pistolet i zatankować a na końcu włożyć kartę do czegoś w stylu bankomatu przy dystrybutorze i zapłacić.
Gdy dojechaliśmy do domu było już ciemno, ale udało się nam znaleźć kosz na śmieci (pierwszy punkt dla nas!). Na razie taki ogólny - posortowane odpady muszą poczekać aż znajdziemy dla nich odpowiednie pojemniki na osiedlu (wyszukiwarka śmietników).
niedziela, 19 lutego 2012
2000
czwartek, 16 lutego 2012
Ostatni dzień w Krakowie
Po prawie 3 tygodniach odezwał się pan z firmy S. i umówił mnie na interview. Za ponad 3 tygodnie. Widać, że firmie się nie spieszy i rekrutacja jest raczej częścią jakiegoś przemyślanego procesu niż poszukiwaniem pracownika 'na wczoraj'. W sumie to dobrze, chociaż wolałabym to wszystko mieć jak najszybciej za sobą - z drugiej jednak strony rozmowa będzie po szwedzku, więc może lepiej pobyć trochę na miejscu i poćwiczyć język?
Cieszy mnie nasz wyjazd i -przynajmniej na razie - nie myślę o nim w kategoriach bycia bezrobotnym. Cieszy mnie, że dostaję odpowiedzi na wysłane CV i że mam umówione w Sztokholmie rozmowy o pracę. Wydaje mi się, że wszystko rozwija się w dobrym kierunku. Ale usłyszałam ostatnio taki tekst, że mi ręce opadły i nawet trochę przykro mi się zrobiło - po podzieleniu się wiadomością, że umówiłam się w firmie S. na rozmowę (w marcu) usłyszałam, że niby fajnie, ale dobrze by było jakbym znalazła pracę tak od połowy marca najpóźniej, bo przecież chyba nie mam zamiaru siedzieć tyle w domu i nic nie robić :-/
Pomijając ten jeden tekst, ostatnie 2-3 tygodnie to jest czas mega wsparcia od mniej i bardziej znajomych ludzi. Duuużo życzliwości, chęci pomocy i generalnie wsparcia. Niesamowicie miłe to jest! I bardzo pomaga - nawet jeśli nie ma potrzeby korzystania z propozycji, to ma się ten komfort, że w razie czego... i to na ogół wystarcza, żeby spojrzeć na wszystko z optymizmem z większością rzeczy poradzić sobie samemu :-)
Dzisiaj ostatnie rzeczy do załatwienia - trzeba oddać modem (i pożegnać się z dostępem do internetu), kupić łańcuchy na koła i załatwić kilka drobnych rzeczy. A wieczorem pojechać po Marcina na lotnisko.
Wczoraj w Krakowie cały dzień padał śnieg i trochę zasypało miasto, ale mam nadzieję, że da się bezpiecznie jeździć i samochód zakończy dzień w całości :-)
A już jutro rano...
Wiersz "Bleib gesund mir, Krakau!" Mordechaja Gebirtiga w tłumaczniu Agnieszki Osieckiej:
niedziela, 12 lutego 2012
Ser z łosia
Ser jest DZIWNY. Jest bardzo miękki, paskudnie pachnie (nie tak jak roquefort czy inny dramatyczny camembert, raczej coś w stylu zaschniętego i zapomnianego na tydzień mleka), strasznie tłusty i trochę za bardzo słony, ale jest dobry!
Zdjęcia nie będzie, bo już wyrzuciłem. Opakowanie, nie ser.
sobota, 11 lutego 2012
Paczki wyjechały
Kartony zostały spakowane i wyjechały - 15 paczek do Sztokholmu (na zdjęciu tworzą "ściankę" po prawej) i kolejne kilkanaście do Opola (na zdjęciu zmieściło się tylko kilka z nich). Co nieco zostało jeszcze w domu i dobrze by było w ten weekend to posegregować i sprawdzić, czy zmieścimy się do samochodu, czy czegoś jeszcze trzeba będzie się pozbyć. Jednak przeprowadzka w obrębie miasta wymaga duuużo mniej pracy - wystarczyło zapakować rzeczy do samochodu i przejechać trasę kilka razy, żeby mieć większość rzeczy przeniesioną; w razie potrzeby można pojechać jeszcze raz czy drugi. A tutaj, niestety, wszystko musi zostać przemyślane, wymierzone, przebrane. Mam nadzieję, że będą mi oszczędzone kolejne takie przeprowadzki.
W czwartek miałam mieć telefoniczne interview z Project Managerem z kilkuosobowej firmy robiącej coś w stylu Skype'a. Rekruterka umówiła mi rozmowę na 9:00 CET. Gdy o 9:00 nie zadzwonił telefon, stwierdziłam, że kobieta pomyliła godziny (firma rekruterska jest z Anglii i czasem - mimo zaznaczenia strefy czasowej - dzwonią/umawiają o "swojej" godzinie :/). Telefonu nie doczekałam się do 11:00, ale wtedy musiałam już wyjść z domu na umówione spotkanie. Wysłałam więc maila do rekruterki z opisem sytuacji i zostałam umówiona na 15:00. Trzeba było wyjść z knajpy, żeby sobie z nim pogadać, bo trochę zbyt głośna muzyka przeszkadza w skupieniu się, a w czasie takiej rozmowy dobrze mówić na temat :-). Rozmowa była miła, chociaż człowiek wydawał się do niej niezbyt przygotowany - często się zastanawiał, co powiedzieć, o co zapytać. Rezultat rozmowy pozostaje do dzisiaj nieznany - ale pewnie wyjaśni się w przyszłym tygodniu (niezależnie od rezultatu zawsze dają znać).
Wczoraj, gdy czekałam na kuriera, zadzwonił do mnie ktoś ze szwedzkiego numeru. Myślałam, że to może ten PM, więc odebrałam i coś tam mówię po angielsku. Z drugiej strony słyszę jakiś bełkot. Fakt, zasięg w mieszkaniu mam niezbyt dobry, więc "nasłuchiwałam" miejsca, gdzie te dźwięki zaczną coś przypominać... okazało się, że dzwoniła do mnie rekruterka z jakiejś innej firmy. Domyślam się, że wysłałam do nich CV po szwedzku i z tej okazji pozwoliła sobie nawijać w swoim ojczystym języku :D Mimo problemów z zasięgiem i ze znajomością słownictwa, którego używała, załapałam kilka słów kluczowych i odpowiedziałam na zadane mi pytania. Wiem tyle, że szukają testerów (nie mam pojęcia dla kogo, z jakiej branży), że wyślą moje CV do jakiejś firmy i że odezwą się w przyszłym tygodniu. Mogli maila wysłać wcześniej, to bym im ładnie odpisała na wszystkie pytania, a nie - stresują ludzi telefonami w jakichś mało odpowiednich porach (chociaż na taką rozmowę z zaskoczenia zawsze jest mało odpowiednia pora :P).
poniedziałek, 6 lutego 2012
Ostatni dzień w pracy
Przede mną jeszcze sporo pracy, więc przyda mi się więcej czasu na pozałatwianie wszystkich spraw. Dzisiaj przywiozłam kolejną porcję kartonów i wydaje mi się, że tyle, co mam, wystarczy. Na razie - po spakowaniu dużego pokoju - mam przygotowanych 8 kartonów do wysłania i 11 do zawiezienia rodzicom. Wysyłać będę jednak kurierem - wychodzi duuuużo taniej niż przy korzystaniu z firm przeprowadzkowych. Mam nadzieję, że skończę jutro to pakowanie i będę mogła zamówić kuriera na środę.
Jakby na pocieszenie po pożegnaniu z firmą, po południu zadzwoniła do mnie pani z Darwina - inna niż te, które do tej pory dzwoniły. Umówiła mnie na interview telefoniczne na najbliższy czwartek - firmie zależy, żeby znaleźć kogoś jak najszybciej a ja nie wiedziałam, czy dam radę polecieć do Sztokholmu jeszcze w tym tygodniu. Żeby zwiększyć moje szanse - prowizja rekruterów zależy od tego, jak pójdzie kandydatowi (o ile zostanie przyjęty ;-)) - podesłała mi dokumenty ze standardowymi pytaniami z rozmów kwalifikacyjnych (nie technicznymi, ale takimi ogólnymi) wraz z podpowiedziami, jaka odpowiedź jest oczekiwana a więc najlepsza. Poza tym dostałam kilka wskazówek, jak się przygotować do rozmowy z tą firmą, oraz dane osoby, która będzie ze mną rozmawiała (sprawdziłam: ten project manager zaczynał studia, jak ja zaczynałam chodzić do przedszkola :D). Mam 2 dni, żeby się przygotować i dobrze wypaść!