niedziela, 25 września 2016

Historia powstania "Cudownej podróży" Selmy Lagerlöf

Jest taka książka, na której ponad 100 lat temu szwedzkie dzieci uczyły się czytać i poznawały geografię swojego kraju. Książka ta jest znana również w Polsce - to "Cudowna podróż" Selmy Lagerlöf.

Na początku XX wieku na uniwersytecie w Uppsali pracował Adolf Noreen - profesor w dziedzinie języków nordyckich i główny orędownik reformy językowej. Do końca XIX wieku języki norweski, duński i szwedzki były do siebie podobne nie tylko w mowie, co ma miejsce również dzisiaj, ale także w zapisie. Nie był to jednak zapis oczywisty - tak jak obecnie w języku polskim wiele osób wymawia "rz" i "ż" tak samo, tak też było np. ze szwedzkimi "hv" i "v". Aby uprościć język (tak, by każdy mógł go używać poprawnie w piśmie) i ułatwić dzieciom naukę (a więc zminimalizować ilość popełnianych błędów), profesor Noreen wraz z grupą nauczycieli opracowali reformę dotyczącą pisowni języka szwedzkiego. Głównym jej założeniem była pisownia jak najbardziej zbliżona do fonetycznej.

Propozycja ta miała jednak swoich przeciwników - ich głównym argumentem było zachowanie jedności języków skandynawskich. Skandynawizm był silny w XIX wieku, więc i przeciwników reformy było niemało.

Ostateczną decyzję podjął ówczesny minister edukacji (które to ministerstwo nosiło wówczas inną nazwę, ale miało kompetencje zbliżone do obecnego ministerstwa edukacji) Fridtjuv Berg. Wcześniej pracował on w szkole podstawowej i tam spotkał się z założeniami reformy pisowni.  W 1906 wydał on dekret dotyczący zmiany pisowni (stafningsukasen) i trzeba było wdrożyć go w życie. I tu wkracza kiążka Selmy Lagerlöf, której koordynatorem językowym był Adolf Noreen. Pokolenia Szwedów, które uczyły się w szkole z "Cudownej podróży", zostały jednocześnie zapoznane z nową pisownią. Przez kilkadziesiąt lat używano zarówno starego jak i nowego zapisu, ale wraz z kolejnymi pokoleniami uczącymi się z książki z nową pisownią, zreformowana pisownia była coraz powszechniejsza.

wtorek, 6 września 2016

Impreza od-do

Rok temu czytałam książkę "Kraina zimnolubów" i dowiedziałam się z niej o zwyczaju zapraszania sąsiadów na imprezę zapoznawczą. Nie chodzi o sąsiadów z bloku, bo tych może być wielu, ale z sąsiednich domów jednorodzinnych lub domków letniskowych, czyli z terenu o małej gęstości zaludnienia ;-)
Impreza zapoznawcza jest dobrym miejscem, żeby nie tylko poznać, kto mieszka w okolicy, ale też poznać co ciekawsze historie (np. o tym, gdy ktoś zamówił koszenie trawy, ale nie wyjaśnił, w którym konkretnie domu, więc skoszony został trawnik i drzewo owocowe sąsiada...).

Zawsze myślałam, że zapraszając kogoś do siebie, zaprasza się na konkretną godzinę, ale chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby w zaproszeniu podana była również godzina zakończenia. Impreza została zaplanowana od 16:00 do 17:00, czyli zaczynała się stosunkowo wcześnie i miała trwać dość krótko.
O ile zaproszeni sąsiedzi zjawili się dość punktualnie, o tyle nikt nie zaczął zbierać się do wyjścia o 17:00! To mnie zaskoczyło, ponieważ myślałam, że Szwedzi do tego typu ograniczeń będą podchodzić bardzo poważnie. Impreza przedłużyła się o prawie pół godziny! :o

poniedziałek, 5 września 2016

Czas na lingon

Kończy się lato i nastaje czas lingona, czyli borówki brusznicy. Do tej pory w lesie zbierałam tylko czarne jagody i muszę powiedzieć, że zdecydowanie wolę zbierać borówki. Zbiera się je dużo szybciej, ponieważ rosną w gronach, a nie tak, jak jagody, pojedynczo. Wystarczy stanąć w jednym miejscu i zanim człowiek zbierze to, co znajduje się w zasięgu jego ręki, kubek już jest pełny.

[Krzaki borówek]

[Kubek borówek]

Dżem z borówek robi się bardzo prosto - na 3 kubki owoców używa się 1 kubek cukru. Oba składniki smaży się mieszając; ja czekałam aż odparuje mniej więcej połowa początkowej objętości. I gotowe!

[Smażenie owoców z cukrem]

[Gotowy dżem]


niedziela, 4 września 2016

Niewidzialna wystawa

Pierwsza Niewidzialna wystawa pojawiła się w 2007 roku w Budapeszcie. 4 lata później otwarto wystawę w Warszawie i Pradze, a 3 dni temu w Sztokholmie. Trwają przygotowania do wystawy w USA.

Największe wrażenie robi ciemna część wystawy, ale zanim wejdzie się do totalnie ciemnych pomieszczeń, można zapoznać się z alfabetem Braille'a, Braillową maszyną do pisania, grami dla niewidomych czy przyrządami ułatwiającymi życie.

[Moje imię zapisane alfabetem Braille'a]

[Ten kawałek plastiku pomaga sparować skarpetki w czasie prania]

Przewodnikiem po wystawie jest osoba niewidoma - i jest to niesamowita okazja, żeby zapytać o co tylko się chce! W mojej grupie (zwiedza się w grupach 8-osobowych) padło pytanie, czy nasza pani przewodnik używa smartfona i czy robi zdjęcia. Odpowiedź na oba pytania brzmi: tak. Dowiedziałam się również, że niektórzy niewidomi starają się ubierać w kolorowe i pasujące do siebie ubrania, chociaż zdarza się też, że kupują głównie czarne rzeczy, żeby nie mieć problemu z dopasowaniem do siebie kolorów. Niewidomym od urodzenia nie jest łatwo nauczyć się, co z czym dobrze wygląda, bo nazwy kolorów są dla nich tylko abstrakcyjnymi pojęciami.

Ciemna część wystawy to kilka pomieszczeń, w których nie widać absolutnie nic. Otoczenie poznaje się za pomocą słuchu (ulica, łódź), węchu (las) a przede wszystkim rąk. W pomieszczeniu z rzeźbami próbowaliśmy zgadnąć, jaka rzeźba jest przed nami - i nie było to łatwe... ktoś typował rzeźbę dziecka z dużą głową, ale przewodniczka wyjaśniła, że to Atlas z kulą ziemską. Łatwo dało się rozpoznać konia, kaczkę, ale już nie Sfinksa. Najtrudniejszym do przejścia pomieszczeniem była dla mnie ulica - trzeba było znaleźć słup, włączyć światło, przejść na drugą stronę i uważać na krawężnik; tam też weszłam w rower, bo znajdował się na nieoczekiwanej wysokości - prawdopodobnie osunął się przypięty do słupa. Największym problemem tam był hałas i otwarta przestrzeń - w pomieszczeniach zamkniętych można było iść wzdłuż ściany i spokojnie poznawać dane miejsce (wpadając ewentualnie na przewodnika albo współzwiedzających).

Na początku było po prostu ciekawie, ale mniej więcej w połowie zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie wiem, czy mózg tak bardzo starał się coś zobaczyć (nie było szans; to nie taka ciemność, do której po chwili człowiek się przyzwyczaja i może zobaczyć zarysy przedmiotów w swoim otoczeniu), czy po prostu się przemęczył próbując wyciągnąć jak najwięcej informacji dostarczanych innymi zmysłami.

Gdy wyszło się z ciemności na światło dzienne, to ono naprawdę porażało - czułam się, jakby mi ktoś w środku nocy świecił w oczy latarką. Dopiero po wyjściu można było też zobaczyć swojego przewodnika - gdy się wchodziło, czekał on już w ciemnej części. To też ciekawe - poznać człowieka na podstawie jego głosu, rozmowy z nim, a dopiero później zobaczyć, jak on wygląda.

sobota, 20 sierpnia 2016

Przyjęcie rakowe

Za nami pierwsze prawdziwe przyjęcie rakowe (kräftskiva). Mamy bardzo towarzyskich sąsiadów, którzy chętnie organizują spotkania na podwórku, ale tę tradycyjną rakową imprezę mieliśmy po raz pierwszy.

Przyjęcie rakowe organizuje się w drugiej połowie sierpnia, gdy zaczyna się sezon na te skorupiaki. W sklepach najłatwiej kupić raki chińskie i tureckie, ale są też szwedzkie i hiszpańskie. Są raki jeszcze żywe, już nieżywe albo mrożone - gotuje się je, a następnie podaje w towarzystwie tego rosołu (przypominającego bardzo brudną wodę).

Ponieważ my raków nigdy wcześniej nie jedliśmy, to na przyjęcie przynieśliśmy paja z rakowymi odwłokami (kupiliśmy gotowe, obrane, w zalewie; samo mięso, bez pancerza). Byliśmy jedynymi, którym z talerzy nic nie patrzyło, więc pojawiło się pytanie, czy raki są dla nas obrzydliwe, skoro ich nie jemy. W odpowiedzi na nasze tłumaczenie, że nie wiemy, jak się je, zostaliśmy poczęstowani i otrzymaliśmy szczegółowe instrukcje, jak się je je. Krok po kroku. Po każdym było sprawdzanie, jak idzie; skończyło się na zjedzeniu odwłoka i mięsa ze szczypiec. Bez wysysania z raka płynów i tłuszczu.
[Mój pierwszy samodzielnie rozdłubany rak]

W czasie przyjęcia je się raki, czasem krewetki, do tego paj z serem Västerbotten, chleb, jakaś lekka sałatka. Jednak najważniejszy zaraz po rakach jest alkohol - smakowa wódka, np. bzowa, kminkowo-koperkowa. A do alkoholu - piosenki! Piosenki są krótkie i zachęcające do wychylenia kolejnego kieliszka.

W sklepach - nawet spożywczych - można znaleźć okolicznościowe akcesoria. Talerzyki, serwetki, czapeczki, śliniaki, girlandy i lampiony; motywy przewodnie to raki i księżyc w pełni. Widziałam, że w Ikei poza granicami Szwecji też można takie kupić.

PS: Impreza na naszym podwórku trwała ponad 5 godzin!

sobota, 14 maja 2016

Swish

Swish to system do szybkiego przesyłania pieniędzy za pomocą aplikacji mobilnej (jest program na iPhone'a, Androida i Windows Phone'a). Powstał w 2012 roku jako narzędzie dla osób prywatnych, ale od 2014 mogą z niego korzystać również firmy.
Program zrobił się bardzo popularny mniej więcej dwa lata temu. Wtedy widziałam, że korzystają z niego moi znajomi, a mniej więcej rok temu zobaczyłam, że organizacje charytatywne podają na ulotkach swój numer Swish. Gdy w ten weekend szukałam fryzjera, widziałam na stronie jednego z zakładów fryzjerskich, że nie przyjmują gotówki, ale można u nich płacić kartą, fakturą lub właśnie Swishem.

Dlaczego ten system jest taki przyjazny? Po pierwsze nie trzeba znać numeru konta, żeby zrobić przelew; wystarczy znać numer telefonu (w przypadku osób prywatnych; firmy mają swoje specjalne numery). Po drugie, pieniądze dochodzą do odbiorcy od razu, nawet jeśli jest weekend, a odbiorca ma konto w innym banku.

System ten ma też ograniczenia. Na razie jest w nim tylko 8 szwedzkich banków - ale w tym 6 największych.

Aby móc korzystać z systemu, trzeba zainstalować aplikację Swish, powiązać w banku swój numer telefonu z numerem konta, a także mieć mobilny identyfikator (Mobile ID). Mobile ID jest powszechnie używane, ma je chyba każdy użytkownik smartfona (dzięki niemu można się uwierzytelniać logując się do przychodni, urzędu podatkowego, banku). A pozostałe formalności zajmują kilka minut, gdy ma się dostęp do banku przez stronę internetową.

Do czego ludzie używają Swisha? Według mnie najcześciej do dzielenia rachunków w knajpach. Oraz do zbiórek - ktoś wrzuca posta na FB, znajomi mogą swishnąć pieniądze, a osoba organizująca zbiórkę od razu widzi, ile pieniędzy udało się uzbierać.


Więcej informacji o systemie można znaleźć na stronie getswish.se

sobota, 6 lutego 2016

Rachunki i zwrot

Każdy rachunek do zapłacenia (czy to czynsz, czy faktura ze sklepu internetowego) zawiera na dole zestaw cyfr i znaków przeznaczonych do odczytu maszynowego. Dzięki temu można było uniknąć przepisywania (i pomyłki przy przepisywaniu) danych niezbędnych do płatności.

Obecnie, gdy można mieć dostęp do swojego konta bankowego w telefonie, funkcja skanowania rachunku bardzo przyspiesza jego zapłacenie. Jednak aplikacja banku to tylko program i zdarzają się w nim błędy. W ten sposób zapłaciliśmy ostatnio za dużo urzędowi transportu (Transportstyrelsen) - program zamiast 39 SEK przeczytał 59 SEK i taki przelew poszedł.
Zorientowaliśmy się tydzień później, gdy z dostaliśmy bon z Transportstyrelsen. Na 20 SEK. Dołączona do niego była informacja, że ze względu na to, że urząd nie ma oficjalnie zarejestrowanego naszego konta bankowego, nie mogą zwrócić nadpłaconej kwoty na konto, więc wysyłają bon. Bon jest ważny przez 2 miesiące w kilku dużych sieciach spożywczych i aptekach.

Dziwne to. Mogli zostawić pieniądze na poczet następnej opłaty; szczególnie w tym przypadku, gdy papier na wydrukowanie bonu i koszty przesyłki były zapewne w kwocie zbliżonej do wartości bonu.

niedziela, 31 stycznia 2016

Bezpieczeństwo na lodzie

W tym roku po raz pierwszy wyszłam w łyżwach na jezioro. Zaczęłam od małego miejskiego jeziora, które na dodatek było nieodśnieżone, więc jeździło się bardzo wolno.

Na lodzie ludzie jeździli, spacerowali całymi rodzinami, z wózkami dziecięcymi, sankami. Lód przysłonięty śniegiem wyglądał trochę jak łąka. Tylko wędkarze siedzący przy takich malutkich lodowych kraterach (ta kupka lodu z wetkniętą wędką nie wyglądała jak znany z telewizji przerębel) przypominali, że tam pod spodem jest woda.

Szwedzi bardzo polecają jazdę długodystansową. Na jeziorze takim jak Mälaren jest się gdzie rozpędzić - podobno to niesamowite uczucie, szczególnie gdy wiatr wieje w plecy. Taka trasa to często 20-30 km. Trzeba się więc do niej przygotować - poza łyżwami, kijkami, prowiantem i napojami bardzo ważny jest sprzęt ratunkowy.

Jest kilka podstawowych zasad, o których trzeba pamiętać, gdy wpadnie się do wody:
- należy obrócić się w kierunku, z którego się przyjechało - tam lód był wystarczająco mocny, by nas utrzymać, więc tam trzeba wrócić
- opieramy się przedramionami o lód i próbujemy go ukruszyć - trzeba złamać tak dużo lodu, jak się da, by dotrzeć do wystarczająco grubego
- następnie przy pomocy specjalnych kolców (isdubbar) lub czegoś ostrego wyciągamy się z wody - powoli, raz jedna ręka, raz druga; i tak czołgamy się po lodzie jeszcze kawałek, by odsunąć się od wody

Ponadto sprzęt:
- kask
- niemetalowy gwizdek
- kolce (isdubbar)
Warto mieć też linę ratunkową i suche ubranie w wodoszczelnym opakowaniu.

Kolce są bardzo prostym, ale ciekawym narzędziem. Nosi się je na szyi i ważne, żeby były wysoko na klatce, praktycznie tuż przy szyi - chodzi o to, by ich nie zgubić i nie szukać na plecach w momencie, gdy się wpadnie do wody.

[Kolce w zestawie z gwizdkiem kupione w sklepie Clas Ohlson]

[Instrukcja obsługi kolców]

Bardziej szczegółowe informacje dotyczące przygotowań do jazdy po jeziorach można znaleźć tutaj.

sobota, 30 stycznia 2016

Zima w mieście

W Sztokholmie śnieg już stopniał, ale na chodnikach wciąż zalega rozsypany żwir. I będzie pewnie zalegał aż do wiosny, ale jest szansa, że niedługo zostanie pozgarniany na kupki, więc nie będzie aż tak odczuwalny (najbardziej odczuwa się go, gdy po powrocie do domu człowiek chodzi po przedpokoju w samych skarpetkach).

Gdy pojawia się śnieg, na drogi wyjeżdżają pługi i piaskarki. Wiadomo.
Służby drogowe starają się minimalizować użycie soli ze względu na zły wpływ na środowisko - gdy sól wraz z rozpuszczonym śniegiem spływa z drogi i wsiąka w ziemię, szkodzi przydrożnym roślinom oraz wodzie.

Na mniejsze drogi i na chodniki wysypywany jest żwir. Dzięki temu jest przyczepność, a nie ma śniegowej brei. Problem zaczyna się, gdy przygrzeje słońce albo temperatura wzrośnie powyżej zera i roztopi śnieg, bo wtedy żwir opada i przy ujemnej temperaturze połączonej z brakiem słońca robi się lodowisko z zerową przyczepnością. Jeśli ktoś trafi na taką drogę lub chodnik zanim zostanie wysypana kolejna porcja żwiru, to może się to skończyć nieprzyjemnie. Stąd popularność kolców na buty (broddar), które zimą można kupić na przykład w aptece.

[Kolce ze sklepu Clas Ohlson]

[Kolce ze sklepu Clas Ohlson]

Mimo że w stolicy śniegu już nie widać, to jadąc na północ można wciąż zobaczyć zimę. I oblodzone drogi - tam, gdzie jeździ autobus, posypane są piaskiem, a na pozostałym obszarze żwirem. Czyżby piasek dawał lepszą przyczepność?

[Las niedaleko Söderhamn]

Więcej informacji o odśnieżaniu Sztokholmu można znaleźć tutaj. Na stronie miasta można znaleźć również informacje o odśnieżanych trasach rowerowych - te najbardziej uczęszczane (150 km) czyszczone są "do asfaltu", a pozostałe odśnieżane i posypywane piaskiem lub żwirem, jak chodniki (tylko trochę grubszą warstwą - ja głównie po tym odróżniam zaśnieżony chodnik od drogi rowerowej).

niedziela, 17 stycznia 2016

Popołudniowy sylwester w Kungshamn

Tegorocznego sylwestra spędziliśmy w Kungshamn - małym miasteczku na zachodnim wybrzeżu Szwecji, między Göteborgiem a Oslo. Jest to miejscowość typowo letniskowa, więc gdy przyjechaliśmy ludzi było mało, a co za tym idzie brak tłoku w sklepie, na ulicy, a do tego cicho.

Kungshamn jest częścią krainy Bohuslän (jednej z 25 historycznych krain Szwecji). W krajobrazie dominują skały o łagodnym, zaokrąglonym kształcie. W samym Kungshamn i na sąsiedniej wyspie Smögen jest bardzo gęsta zabudowa - wyminięcie się dwóch samochodów w bocznej ulicy wymaga współpracy, a często wręcz wycofania jednego z samochodów z tej ulicy; nie mam pojęcia, jak ludzie ogarniają to latem, gdy przebywa tam kilkakrotnie więcej ludzi.

[Widok ze Smögen]

[Widok na port w centrum Kungshamn]

[Centrum Kungshamn]

Niedaleko Kungshamn (niecała godzina jazdy samochodem), znajduje się jeden z nielicznych szwedzkich fjordów - Gullmarn. Nie jest on tak spektakularny, jak norweskie fjordy; trochę przypomina archipelag przy Sztokholmie, z wyjątkiego tego, że zamiast wielu małych wysp, widać po drugiej stronie wody jeden zwarty kawałek lądu.

[Port w Lysekil]

[Port w Lysekil]

W okolicy znajduje się kamień z rysunkami naskalnymi:
[Szewc w Backa]

Do miejsca z rysunkami jedzie się kilka kilometrów wąską drogą, by gdzieś w bocznej drodze znaleźć parking na 2-3 samochody. Łatwo go przegapić.

[Parking przy rysunkach naskalnych w Backa]


W Kungshamn zorganizowano miejskiego sylwestra. W porcie w centrum zamontowano głośniki, z których leciały szwedzkie rytmiczne piosenki (w sam raz do tańczenia, muzyka przypominała tą z lat '60 - '90); do tego rozdawano czekoladki i champisa.
Champis to oranżada z bąbelkami, robiona z winogron i jabłek, w smaku przypomina trochę szampana. Produkowana jest w Örebo od 1910.
Impreza sylwestrowa zaczynała się o 16:00; przed 17:00 było przemówienie burmistrza, a o 17:00 pokaz fajerwerków. Całość skończyła się około 17:15 - to był najwcześniejszy sylwester w moim życiu :D
My spędziliśmy w porcie niecałe pół godziny. Było kilka stopni mrozu, ale wiał mocny zimny wiatr i padał deszcz, co sprawiło, że doszczętnie przemarzliśmy i wróciliśmy do domu. Przemowy burmistrza nie usłyszeliśmy, ale fajerwerki oglądaliśmy przez okno leżąc na kanapie przy grzejniku.

czwartek, 14 stycznia 2016

Śmieciowe problemy

Przedwczoraj Rapport (program informacyjny w SVT1) poinformował o wizycie w Szwecji przedstawicieli norweskich ciepłowni. Sprawa dotyczy śmieci, które Szwecja odkupuje od Norwegii, by przerobić je na ogrzewanie.
Norweskie ciepłownie nie są zadowolone z takiego obrotu sprawy. Problemy ze sprzedażą śmieci do Szwecji są dwa: po pierwszej mniej surowców jest odzyskiwanych w Norwegii, bo taniej jest sprzedać śmieci do Szwecji; po drugie, Norwegia sama chciałaby spalać śmieci i uzyskiwać z nich ciepło. Szwecja importuje śmieci, ponieważ nie starcza jej własnych, by zaspokoić zapotrzebowanie na ciepło; twierdzi więc, że spalarnie norweskie nie są jeszcze wystarczająco efektywne, a Szwecja zapewnia lepsze wykorzystanie "surowca". Norwegowie natomiast twierdzą, że jeśli nie będą mieć śmieci do spalania, to ich ciepłownie nie będą się rozwijać, a więc nie staną się bardziej efektywne.
Do tego dochodzi również koszt transportu (w tym wpływ na środowisko). Przy czym, z nieznanych mi powodów, uwzględnia się tu przewóz pozostałości ze spalenia do Norwegii.

Drugi problem śmieciowy jest lokalny i odczuliśmy go kilka dni wcześniej niż poinformowały o nim media. W Sztokholmie przetarg na wywóz śmieci od początku stycznia wygrała nowa firma. Problem w tym, że nie ma ona sprzętu potrzebnego do opróżniania pewnego typu śmietników. Akurat tego, który mamy na naszym podwórku (i które dominują w okolicy). Z zewnątrz śmietnik wygląda jak walec o średnicy około 1.5 metra i podobnej wysokości; ale jego większa część znajduje się pod ziemią. Gdy przyjeżdża ciężarówka (uwielbiam śmieciarki! ile ja się naczekałam, żeby w końcu "przyłapać" opróżnianie naszego śmietnika!), odsuwa pokrywę i wyciąga wielki worek. Następnie kierowca śmieciarki pociąga za sznurek, co otwiera worek od dołu i śmieci mogą wylecieć na śmieciarkę.
My nasze śmieci (dzięki sortowaniu śmieci, tych do wyrzucenia do zwykłego pojemnika mamy niewiele) trzymamy teraz na balkonie. I tak nawet dzisiaj polecano robić, by nie zwabiać szczurów. Niektórzy lokatorzy zostawiali je jednak koło śmietnika. Na szczęście zarząd naszej wspólnoty zorganizował jakiś większy pojemnik. I czekamy. Podobno odpowiednie śmieciarki pojawią się "już" w przyszłym tygodniu.

wtorek, 5 stycznia 2016

Most nad Sundem

Mój ulubiony szwedzki serial to "Bron" ("Most nad Sundem") wyprodukowany przez telewizje duńską i szwedzką. Kilka tygodni temu zakończyła się emisja trzeciego sezonu. O następnej jeszcze nic nie wiadomo (poza tym, że podobno telewizja norweska jest zainteresowana współpracą), ale biorąc pod uwagę, że na trzeci sezon trzeba było czekać 1,5 roku, nie spodziewam się, by jakiekolwiek informacje na ten temat pojawiły się przed wakacjami.

Serial opowiada o współpracy policji z Malmö i Kopenhagi, a główną bohaterką jest Saga Norén z policji kryminalnej w Malmö. Saga zapamiętuje wiele informacji (jeden z kolegów nazwał ją "chodzącą Wikipedią"), ale ma problemy z komunikacją z ludźmi i wydaje się być całkowicie pozbawiona empatii. Serial ma bardzo ciekawy scenariusz z zaskakującymi zwrotami akcji; mimo że jest realistyczny, to często rzeczy okazują się być całkiem inne niż się początkowo wydawały.
Ale ja nie o tym...

Średnio dwa razy do roku przejeżdżamy przez ten tytułowy most (Öresundsbron). Na ogół nocą. Czołówka serialu przedstawia most nocą. A w każdym odcinku serialu zaskakujące zwroty akcji, przestępcy, policja...

I gdy ostatni jechaliśmy mostem, było ciemno, ruch nieduży, a ja włączyłam piosenkę z czołówki "Bron'a", to poczułam się, jakbym właśnie czekała na kolejny odcinek.

[Czołówka serialu "Bron"]

Julkalendern

W roku 1960 po raz pierwszy szwedzka telewizja wyemitowała serial dla dzieci w formie kalendarza adwentowego - pierwszy odcinek miał emisję pierwszego dnia adwentu, a ostatni w wigilię Bożego Narodzenia. Z czasem wprowadzono niewielkie zmiany, tak że pierwszy odcinek ma obecnie premierę pierwszego grudnia, a serial składa się z 24 odcinków.

Ponieważ dopiero w tym roku po raz pierwszy udało mi się obejrzeć wszystkie odcinki, nie mogę powiedzieć, jak tegoroczny Julkalendern wypadł w porównaniu do poprzednich. Mogę za to powiedzieć, że był bardzo ciekawy!

Tematem przewodnim tegorocznej serii było życie w Szwecji na przestrzeni tysiąclecia - stąd tytuł "Tusen år till julafton" ("Tysiąc lat do Wigilii"). Pokazywał życie rodzin od czasów Wikingów do współczesności (jeden odcinek to jeden dzień w wybranej epoce), z czego ostatnich jedenaście odcinków pokazywało kolejne dziesięciolecia wieku XX i XXI. 

Julkalendern w tym roku wzbudził bardzo wiele emocji. Dzieci pisały listy, w prasie pojawiały się dyskusje "za" i "przeciw"... Co tak kontrowersyjnego było w programie historycznym? Po pierwsze to, że był edukacyjny (widziałam w prasie list od dziecka, które pisało, że jeśli Julkalendern ma mieć wymiar edukacyjny, to należałoby zmniejszyć w grudniu liczbę godzin lekcyjnych). Ludzie byli również niezadowoleni z przedstawiania serialowych rodziców - ojciec unikał pracy i lubił się wygłupiać, a mama była dosyć sztywna. W serialu pojawiały się oskórowane (bóbr bez skóry wygląda przerażająco!) a także wypchane zwierzęta (np. jako dekoracja stołu), co wywołało protesty u dzieci lubiących zwierzęta.

Na potrzeby serialu zatrudniono kucharza znającego historię kuchni, więc w każdym odcinku pojawiały się potrawy charakterystyczne dla danej epoki. Jedzenie z odległych czasów na ogół wzbudzało u dzieci obrzydzenie - w tej sprawie również pojawiały się listy od widzów; zmuszanie do jedzenia rzeczy, które uczestnicy programu uznali za niejadalne, było uznawane niemalże jako znęcanie się nad dziećmi (a było sporo potraw, którymi dzieci pluły).

Jeden motyw bardzo zapadł mi w pamięć. To był jeden z pierwszych odcinków, dzieci musiały pomagać rodzinie w codziennych obowiązkach - każdy na miarę swoich możliwości. Kilkulatka miała za zadanie zbierać pozostawione w domu kozie bobki (to był czas, gdy zwierzęta mieszkały z ludźmi w jednym pomieszczeniu) i zatykać nimi pęknięcia i dziury w ścianach. I to dziecko było strasznie szczęśliwe z tego powodu.
Na końcu każdego odcinka dzieci podsumowywały cały dzień, co im się podobało w danej epoce, a co nie; i ta dziewczynka, z takim ogromnym uśmiechem, powiedziała, że ta epoka jej się bardzo podobała, bo rozgniatanie kozich bobków na ścianie było wspaniałe!